piątek, 22 lutego 2013

Rozdział szesnasty


Veronica, 07 grudnia 2012r.

 Na szybko zakładałam swoje buty i czesałam włosy na raz. Z salonu patrzyła na mnie Lena, która nie wiedziała, czy ma się martwić, czy roześmiać. Pokazałam dziewczynie język i sięgnęłam po błyszczyk. Nałożyłam go na usta i otworzyłam drzwi, gdzie zastałam sparaliżowanego Stevena. Uśmiechnęłam się do niego i dałam mu całusa w policzek. Ten się opamiętał i objął mnie ramieniem, wychodząc z kamienicy.
 - Ile minut temu wstałaś? – poczochrał mi włosy.
 Zmarszczyłam czoło i popatrzyłam na niego, dając mu do zrozumienia, że kiedyś tego pożałuje. Na szybko przeczesałam swoje włosy, żebym wyglądała jak człowiek.
 - Dwadzieścia minut temu – mruknęłam. – Ale to wszystko wina prosiaczka!
 Chłopak roześmiał się.
 - Jak zawsze, nie? – pokiwałam twierdząco głową. – Mogę ci zadać pytanie?
 Zatrzymałam się na przystanku autobusowym i zerknęłam na odjeżdżające busy. Pokiwałam delikatnie głową i spojrzałam na przyjaciela.
 - Dlaczego tak ci zależy na tamtym chłopaku? – Z kieszeni wyciągnął papierosa i włożył go do ust.
 - Jesteśmy przyjaciółmi, a boję się ci powiedzieć jak jest naprawdę. Tyle lat podróżowałam po świecie i nie miałam czasu na przyjaciół, czy coś więcej. Zawsze obwiniałam siebie, że muszę krzywdzić tylu ludzi.. – Wzięłam głęboki wdech. – Po prostu mam wrażenie, że przez to mogę wynagrodzić to wszystko.
 - To nie jest przypadek, że wybierasz chłopaków, którzy mają jakieś problemy? – pokręciłam przecząco głową. – Z nim będzie tak samo jak z resztą?
 Spojrzałam w jego szare oczy. Usłyszałam w jego głosie rozgoryczenie. Nigdy wcześniej nie myślałam, że poprzez to, co wydarzyło się parę miesięcy temu mogłam go też skrzywdzić.
 Nie odpowiadając na jego pytanie, wsiadłam do busa. Usiadłam przy oknie, a Steven usiadł za mną. Może on ma rację, że chociaż chcę pomóc, to nie zawsze pomagam. W pewnej chwili poczułam dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego przyjaciela.
 - Nie przejmuj się – pocałował mnie w policzek. – Mi pomogłaś. Jeżeli uważasz, że Liam, to może być tym jedynym, to działaj. Pamiętaj, że ja zawsze jestem obok.
 Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową. Szybko wstałam i siadłam obok niego, mocno go tuląc.
 - Dusisz mnie! – mruknął.
 - O przepraszam! – przyłożyłam dłoń do ust. – Mam nadzieję, że przeżyjesz. A tak w ogóle, to chyba powinniśmy już wysiąść.
 Przyjaciel pokiwał twierdząco głową i razem wysiedliśmy z busa. Złapałam go za rękę, co dla niektórych mogłoby się wydawać dziwne, ale dla nas to normalne. Pożegnaliśmy się przy mojej sali i ruszyliśmy na wykłady.

***
Lena, 07 grudnia 2012r.

 Z kontaktów wybrałam numer Łukasza i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Zdałam sobie sprawę, że za długo z nim nie rozmawiałam. Jednak on jest najbliższy mego serca, a raczej najbliższy który mnie rozumie w 99,9 %. Po paru sygnałach w końcu usłyszałam jego głos.
 - Nie chcesz chyba mi powiedzieć, że znowu siedzisz? – zażartował sobie.
 - Ugh! Teraz się zastanawiam, dlaczego właśnie do ciebie zachciało mi się dzwonić.
 - Oj, bo mnie kochasz. Coś się stało?
 Przewróciłam oczami i usiadłam na sofie, wiążąc sobie przy okazji buty do biegania.
 - Stęskniłam się za tobą i chciałam się dowiedzieć, czy Ewa jeszcze jest wkurzona. Wiesz, po ostatniej wizycie myślałam, że mnie znienawidziła.
 - Powiem ci tyle – jego głos nabrał jakiegoś dziwnego tonu. – Jak wrócisz, to uwierz mi, że zabiję cię. Ewa od tygodnia się na mnie wyżywa z twojego powodu. Za często nas do siebie porównuje i po prostu powoli mam tego dosyć. Ugh! Dlaczego zawsze oni to robią? Kiedy któreś z nas zawali, to od razu, że jesteśmy tacy sami.
 - Łukasz, to nasza rodzina, więc się nie dziw. Ale chciałabym cię przeprosić za to. Nie spodziewałam się, że Ewa może się na tobie wyżyć…. Chociaż nie, mogłam to przewidzieć, ale to nie była moja wina. Gdybym mogła, to siedziałabym w domu i nie ruszałabym się z miejsca..
 - Tak, tak – przerwał mi. – Posłuchaj, nic ci nie jest  i to jest najważniejsze. Nie możesz wiecznie się chować. Powinnaś w końcu wyjść do ludzi, poznać ich, zaprzyjaźnić, a nie tylko żyć w naszym cieniu…
 - Ostatnio gadałeś z Kubą, nie?
 - Zgadłaś. No, ale czy to nie jest prawdą? A tak w ogóle, poznałaś kogoś?
 - Tak. W końcu poznałam Liama, z którym pisałam tyle lat. Nie uwierzysz kim on jest. Jest wokalistą zespołu One Direction… To od nich piosenkę, któryś z was mi grał do playlisty.
 Usłyszałam jak Łukasz wzdycha.
 - Ty chyba nigdy nie dasz sobie spokoju ze sławnymi osobami – w głowie wyobraziłam sobie jak on kręci głową, próbując ukryć swój uśmieszek.
 - Śmieszne. Właśnie! Powiedz mi, czy dziewczyny zamierzają przyjechać na mecz do Londynu?
 - No wiesz, że tak. Agata się załamała jak dowiedziała się, że Kuba gra w urodziny. Planowała, że pojadą na parę dni do Polski, do rodziny i nici.
 - Hmm… To, co powiesz jakbym zarezerwowała miejsca dla nas wszystkich w jakiejś restauracji? Po meczu byśmy wszyscy tam pojechali i miło spędzili czas… Miło spędzili czas? Czy to przed chwilą powiedziałam?
 - Yhy…
 - Przecież z Kubą nie da się spędzić miło czasu… Wiesz, co? Ja chyba muszę się przewietrzyć, bo zaczynam jakieś głupoty mówić. Trzymaj się i jeszcze się zgadamy, co i jak.
 - Luzik. Pa.
 Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na moje łóżko. Z komody zabrałam klucze i wyszłam z domu.

***
Liam, 07 grudnia 2012r.

  - Harry! – wydarł się Niall, który przed momentem wykopał piłkę za boisko w parku, na którym właśnie się znajdowaliśmy. – Weź odłóż ten telefon i idź po piłkę.
 Lokaty podniósł głowę i pokazał Horanowi język. Odwrócił się do nas tyłem i kontynuował swoje SMS’owanie. Przewróciłem oczami i spojrzałem na Zayna oraz Louisa, którzy w jakiś niesamowity sposób zaczęli się rozciągać. Pokręciłem głową, zawiązując buty.
 - No weź, Harry – jęknął Niall. – Zrób mi tą przyjemność i idź po tą piłkę.
 - To nie ja wybiłem tą piłkę – mruknął i włożył komórkę do swojej kieszeni. – To ty rusz swoje tłuste cztery litery i po nią idź. To jest niedorzeczne jak bardzo wykorzystujesz młodszą od siebie osobę. Nie zapominaj, że to ty szybciej się zestarzejesz i będziesz potem żałować, że to mnie wykorzy… - chłopaki wybuchli śmiechem, przerywając Młodemu kazanie.
 Spojrzałem na Lou i Zayna, którzy przybijali sobie piątkę. Zmarszczyłem czoło, nie wiedząc, co ich rozbawiło. Dali mi znak, żebym chwilę poczekał aż się uspokoją.
 - Chyba Harry się pokłócił ze swoją dziewczyną! – krzyknął Lou.
 - Idioto! – warknął Hazza. – Emma nie jest moją dziewczyną. Nie możesz tego zrozumieć? Czy może mam ci to przetłumaczyć na chiński?
 - A potrafisz? – Tomlinson zrobił wielkie oczy.
 Wziąłem głęboki wdech i stanąłem między przyjaciółmi. Jeszcze trochę a rzuciliby się na siebie. Spojrzałem gniewnie na Zayna i Louisa, którzy cały czas się nabijali z Młodego, a następnie na Harry’ego, który był cały czerwony.
 - Możecie się uspokoić? – zapytałem. – Dlaczego nie odpuścicie? Chłopak przez was nie ma spokoju. A wam nie przeszkadzają ciągłe pytania, co tam u El albo co tam u Perrie?
 - To coś innego – mruknął Zayn, który zaczął niecierpliwie przeczesywać włosy.
 - Mylisz się. Kurde, chłopaki. Weźcie w końcu zrozumcie, że Emma nie jest jego dziewczyną, a ty – spojrzałem na Harry’ego – nie zapominaj, że masz jeszcze nas. To z powodu twoich tajemnic oni się z ciebie nabijają. Gdybyś chociaż przestał udawać i powiedział nam prawdę, to wszystko wyglądałoby inaczej. Aaaa… I przestań pisać na tym cholernym telefonie, kiedy mamy czas dla siebie. Jesteśmy przyjaciółmi wykorzystajmy to, zgoda?
 - No nie wiem – odezwał się Lou. – To taka świetna zabawa i mamy z niej zrezygnować?
 - Ty…! – warknął Harry.
 Przewróciłem oczami i spojrzałem na Nialla, który zajadał się kanapkami. Patrzył na nas jakby był w kinie na jakieś świetnej komedii. Myślałem, że chociaż ten mi pomoże, ale ciągnie swój do swego.
 - Dobra – odezwałem się ponownie. – Zagramy jeden mecz. Ja z Harrym kontra wasza trójka. Jeżeli my wygramy, to dajecie mu spokój i już nigdy nie będziecie go wypytywać o Emmę.
 - A co, jeżeli my wygramy? – odezwał się Zayn.
 - Bierzemy na miesiąc wszystkie dyżury w kuchni.
 Malik i Tomlinson spojrzeli się po sobie i uśmiechnęli znacząco. Usłyszałem jęk ze strony Harry’ego.
 - No to mamy przerąbane – mruknął. – Nie wygramy z nimi. Ich jest trzech, a nas dwóch.
 Co ja poradzę, że nas jest tylko pięciu? – pomyślałem. Uśmiechnąłem się do przyjaciela i poklepałem go po plecach, mając nadzieję, że to jakoś go podniesie. Podszedłem do ławki, gdzie zabrałem swój termos z herbatą. Wziąłem łyka ciepłego napoju. Chociaż nie ma śniegu, to w Londynie jest bardzo mroźno. Na szczęście podczas meczu jakoś się rozgrzejemy.
 Zerknąłem na chwilę w stronę parku, gdzie zobaczyłem biegającą osobę. Kiedy się przyjrzałem bliżej, rozpoznałem w niej Lenę. Uśmiechnął się i odwrócił się do przyjaciół.
 - Ja zaraz wracam! – krzyknąłem.
 Szybko wybiegłem przez bramę boiska i pobiegłem w kierunku placu zabaw. Kiedy tam dobiegłem, zobaczyłem rozciągającą się dziewczynę, która miała na uszach słuchawki. Powoli do niej podszedłem i dotknąłem jej ramienia. Ta delikatnie się poruszyła, tak jakby się wystraszyła i spojrzała na mnie. Kiedy już mnie poznała, uśmiechnęła się i zdjęła słuchawki.
 - Liam? Co ty tutaj robisz?
 - Dzisiaj mam z chłopakami wolny dzień i wybraliśmy się na boisko, żeby jakoś się odprężyć. A ciebie taka pogoda nie odstrasza? – spojrzałem na niebo, gdzie nad naszymi głowami wisiały ciężkie chmury.
 - Nie – pokręciła głową. – Uwielbiam biegać w taką pogodę.
 - Rozumiem… - Na chwilę zmrużyłem oczy i popatrzyłem na nią. – Lena, ty potrafisz grać w piłkę, prawda?
 - Pytasz – zaczęła się szczerzyć.
 - To może zagrasz z nami? Brakuje nam jednej osoby do gry.
 Dziewczyna pokiwała twierdząco głową i ruszyła za mną. Chcę widzieć miny chłopaków jak ją przyprowadzę. Jestem pewien, że Harry się załamie, bo ten uważa, że nie ma na świecie dziewczyny, która potrafi grać w piłkę nożną tak dobrze jak chłopaki.
 Przeszliśmy przez bramę i chłopacy jak za pan brat stanęli nieruchomo. Spojrzałem na Lenę, która się troszeczkę zestresowała, widząc ich. Prawdopodobnie przypomniał się jej nieszczęsny koncert. Na szczęście nie powiedziałem im o tym, że to Lena była na tej scenie.
 Podeszliśmy bliżej i się uśmiechnąłem do kumpli.
 - Panowie, poznajcie moją przyjaciółkę, Lenę.
 Ci zrobili oczy jak pięciozłotówki.
 - To jest ta Lena? – zapytał się Niall, a ja pokiwałem twierdząco głową. – Cholera! Że ja nigdy nie chciałem brać udziału w tych wymianach… A tak w ogóle, jestem Niall – podał jej rękę.
 - Lena – uśmiechnęła się do niego.
 - No to poznaj jeszcze Harry’ego, Louisa i Zayna – pokazałem na chłopaków, a dziewczyna podała im rękę, mówiąc swoje imię. – Styles, ona gra z nami.
 Ten znieruchomiał i to spojrzał na Lenę, i to na mnie. Na jego twarzy pojawił się grymas. Kątem oka widziałem jak Louis i Zayn przybijają sobie piątkę – jakby myśleli, że dzisiejsze zwycięstwo należy do nich.
 - Kpisz sobie ze mnie? – w końcu się odezwał. – Przecież, to dziewczyna… Przegramy!
 - Bez przesady… - mruknąłem. – Przeszkadzało ci, że jest nas dwóch, a teraz załatwiłem nam trzecią osobą i też ci przeszkadza. Zdecyduj się.
 Odwróciłem się do Leny i puściłem jej oczko. Ona się uśmiechnęła i pobiegła na ławkę, żeby odłożyć tam niepotrzebne rzeczy. Stanęła obok nas, zostawiając Harry’ego w bramce. Loczek uważał, że lepiej jak on będzie bronić, może nie przegramy wielką różnicą punktową. Dziewczyna parę razy podskoczyła, żeby rozgrzać w jakiś sposób swoje nogi. Po chwili się uśmiechnęła, dając znak, że jest już gotowa.
 Chłopaki oddali nam piłkę. Już po rozpoczęciu meczu, Lena pokazała swój talent. Nie sprawiało jej trudności odbieranie chłopakom piłki, a przede wszystkim okiwanie ich. Myślę, że na początku chcieli dawać jej fory, ale jednak wyczuli, że z nią nie jest tak łatwo jak myśleli. Dziewczyna panowała nad piłką lepiej niż Zayn. Za każdym razem, kiedy odbierała im piłkę uśmiechała się do nich przepraszająco, jakby robiła coś złego. Świetnie też podawała. W żadnym momencie nie wahała się. Była pewna tego, co robi. Siłę w nogach też miała niezłą. Parę razy jej strzał na bramkę odrzucał Louisa do tyłu.
 Kiedy w końcu zakończyliśmy mecz, całą szóstką rzuciliśmy się na ziemię. Harry podczołgał się do Leny i przytulił się do niej.
 - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Nigdy więcej nie powiem, że dziewczyny nie potrafią grać…
 - Właśnie – Niall się podniósł i spojrzał na nią. – Grasz w jakimś klubie? Przecież strzeliłaś z cztery bramki, a nie powiem, co myślę o twojej obronie.
 Lena się uśmiechnęła i przeczesała swoje włosy do tyłu.
 - Kiedy byłam młodsza należałam do klubu, ale niestety zostałam kontuzjowana i musiałam zaprzestać.
 - No, ale myślę, że to u niej rodzinne – spojrzałem na dziewczynę, a potem na chłopaków. – Jej kuzyn, to Lukas Piscek, obrońca w BvB.
 - Ha! – krzyknął Louis. – Wiedziałem, że to jej kuzyn!

***
Veronica, 07 grudnia 2012r.

 Spakowałam swoje notatki do torebki i skierowałam się do profesora, żeby oddać mu listę obecności. Ten się do mnie uśmiechnął i pociągnął mnie za rękę, kiedy chciałam odejść. Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę.
 - Możesz na chwilę zostać? – zapytał i pokazał mi miejsce obok jego fotela.
 Pokiwałam twierdząco głową i usiadłam tam. Przyglądałam się z uwagą mojemu profesorowi. To był mój ulubiony wykładowca, ale nie tylko z powodu, że był cholernie przystojny, a na dodatek młody, ale również dlatego, że miał świetne pomysły. Dobrze wiem, że niektóre z dziewczyn chcą u niego zaliczyć przedmiot, nosząc króciutkie sukieneczki i wielkie dekolty. Tyle, iż one nie znają go tak naprawdę. Bo przecież kto pomyślałby, że nasz wykładowca jest gejem? Kurde, dlaczego ja zawsze wszystko muszę wiedzieć?
 - Veronica, mamy problem – w końcu się odezwał, kiedy wszyscy wyszli. – Ty jako jedyna nie zaliczyłaś jednego projektu.
 - Projektu? – zmarszczyłam czoło, próbując sobie przypomnieć jakieś szczegóły.
 - Semestralny projekt – mruknął wykładowca i spojrzał w swoje papiery. – Każdy już oddał, ale tylko tobie się nie śpieszy. No, ale najwidoczniej skleroza nie boli, prawda panno King?
 Uniósł swoje ciemne oczy i uśmiechnął się.
 - No można tak powiedzieć… - mruknęłam. – Proszę mi powiedzieć, do kiedy mam czas.
 - Został ci jakiś tydzień, ale jestem pewien, że nie będziesz miała pomysłu, żeby cokolwiek ciekawego wymyślić – Dlaczego on tak świetnie zna swoich uczniów?- Dlatego proponuję ci zaprojektowanie mieszkania pewnej dziewczyny, którą poznałem na aukcji, a która była wręcz zachwycona twoimi pracami.
 - Naprawdę? – uśmiechnęłam się. – Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek komuś będzie się podobać moje projekty.
 - Veronica – profesor z uśmiechem na twarzy pokręcił głową.- Ja nie spodziewałem się, że kiedyś zostanę profesorem na uczelni… A tak na poważnie, to masz ogromny talent, ale również wiedzę, którą często wykorzystujesz w swoich pracach.
 - Hmm… Niech pan mówi dalej.
 - Co? – spojrzał na mnie.
 - Nie, nic – wyszczerzyłam się do niego. – Po prostu uwielbiam pański głos.
 - Tak jak wiele innych studentek, nie? – zaczął ruszać brwiami.
 - Oj tak. Szkoda, że pan jest zajęty… Hmm… I szkoda, że woli pan inny typ…
 Ten wyprostował się na fotelu i spojrzał na mnie, a ja tylko się uśmiechałam, jakby taka rozmowa była normalna w relacjach profesor-uczeń.
 - Pewnie pan się zastanawiam skąd to wszystko wiem, ale po prostu jestem obserwatorem. Niech się pan nie martwi, nikt nie wie o pańskiej tajemnicy.
 - King – zaczął kręcić głową. – Chociaż jesteś szczera jak cholera, to jakoś od początku jesteś moją ulubioną studentką, więc nie zawal tego.
 - Tak jest – zasalutowałam.
 - Więc zgadzasz się na ten projekt – pokiwałam twierdząco głową. – No to tutaj masz kontakt do tej dziewczyny i baw się świetnie. Aaa.. I nie obserwuj już mnie, bo będę czuł zakłopotanie. 

Serdecznie dziękuję za komentarze. Właśnie o to mi chodziło, że nawet komentarz od anonima mnie ucieszy. Nie chodzi tutaj o to, że liczę na ilość, czy jakość komentarzy, ale wiem, że jesteście ze mną.
 No cóż, ferie mi się kończą, więc teraz będę miała dużo mniej czasu na myślenie, co pojawi się w następnym rozdziale, itd. Nadal będę dodawać rozdziały w piątek, ale jeżeli się on nie pojawi, to proszę mnie zrozumieć, że nie miałam po prostu czasu go napisać i w takiej sytuacji najpóźniej będzie się pojawiać w niedzielę. Jeżeli będzie to coś poważniejszego, to będę Was o tym informować.
Trzymajcie się.
Kinga

czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział piętnasty

*DZIĘKUJĘ, ŻE SKOMENTOWAŁYŚCIE OSTATNI ROZDZIAŁ*

Lena, 05 grudnia 2012r.
 - Niesamowite – w końcu usiedliśmy na miejscu. – Po tylu latach…
 - Tak i jeszcze zabawniejsze jest to, że spotkaliśmy się wcześniej. Wiesz, że wtedy przez chwilę się zastanawiałem, czy to nie ty?
 - A ja nie miałam takiego uczucia – wzięłam łyk kawy. – Nie chcę coś mówić, ale normalnie mam wrażenie, że kogoś mi przypominasz…
 Chłopak się zaczerwienił i zaczął drapać po głowie.
 - Lena, bo… Wiesz, jest taka sprawa, że no… Byłaś niedawno na koncercie mojej grupy.
 Zakrztusiłam się i w szoku spojrzałam na niego. No nie wierzę. Przez tyle lat ze sobą pisaliśmy, a ten dopiero dzisiaj mi powiedział, że jest wokalistą One Direction? Na dodatek widział cały ten cyrk.
 - Wszystko w porządku? – pokiwałam twierdząco głową.
 - Tyle, że po prostu mam złe wspomnienia z tym koncertem.
 - Dlaczego? Było bardzo zabawnie, kiedy ta dziewczyna wskoczyła w tłum… Podobno była jeszcze jedna koło naszego perkusisty, ale żaden jej nie widział.
 Nerwowo zaczęłam gnieść serwetkę. Czułam się jakbym płonęła.
 - Liam, bo tą dziewczyną była moja współlokatorka, a dziewczyną za perkusją byłam ja.
 Chłopak zaczął się krztusić popitą herbatą. Szybko wstałam i zaczęłam go klepać po plecach. Widziałam jak wszyscy obecni tutaj patrzą na nas jak na jakiś wariatów. Kiedy Liam się uspokoił, spojrzał na mnie i uśmiechnął się. No nie wierzę, że tyle lat ze sobą pisaliśmy, a ja nie wiedziałam, że ma tak wspaniały uśmieszek. I jeszcze te oczy.
 Przeczesałam włosy do tyłu i delikatnie się uśmiechnęłam.
 - Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć – spojrzałam w jego oczy. – Wiesz o mnie wszystko, ale może nie do końca. Chyba pora w końcu powiedzieć kim tak naprawdę jestem.
 Liam złapał moją rękę, dzięki czemu poczułam się lepiej.
 - Znaczy się, o mnie wiesz wszystko, ale nie wiesz, że mój kuzyn jest znanym piłkarzem, grającym w Borussia Dortmund.
 - Czekaj, czekaj… Czy twoim kuzynem jest Lukas Piscek? – pokiwałam twierdząco głową. – Wiedziałem!
 - Skąd? – spojrzałam na niego w szoku.
 - Niedawno mój przyjaciel włączył właśnie na mecz, gdzie grał twój kuzyn i od razu pomyślałem o tobie. Zastanawiałem się, czy to nie jest jakiś zbieg okoliczności, czy coś. Lou zaproponował mi, żebym pogrzebał w Internecie, ale to nie byłoby to samo, co teraz.
 Uśmiechnęłam się.
 - To na pewno też kojarzysz Mario Gotze…             
 Chłopak zmarszczył czoło, a po chwili pokręcił przecząco głową. Wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam.
 - Mario to jest mój chłopak…
 - Poczekaj, poczekaj… Czyli nie dość, że masz sławnego kuzyna, to twój chłopak też jest bogiem wielu niemieckich fanek? – pokiwałam twierdząco głową. – No to teraz wszystko rozumiem. Powiedz mi jak to teraz z wami jest.
 Ruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia, co mogę mu powiedzieć. Od jakiś dwóch tygodni nic o nim nie wiem i jakoś mi się do tego nie śpieszy. Zdałam sobie sprawę, że jednak życie bez niego jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Jak na dzień dzisiejszy mogłabym do niego pojechać i powiedzieć, że z nami koniec. Myślę, że mu nie sprawi żadnej różnicy, czy z nim będę, czy nie. Jest przecież ubóstwiany przez miliony dziewczyn.
 - A twoją byłą dziewczyną też jest jakaś popularna dziewczyna? – zapytałam.
 - Można powiedzieć. Danielle, to była ta dziewczyna, której zniszczyłyście występ.
 Zmrużyłam oczy, chcąc sobie przypomnieć tamten występ.
 - Czy to była ta dziewczyna o ciemnych, kręconych włosach? – Liam pokiwał twierdząco głową. – Mogę coś ci powiedzieć? A nawet jeśli się nie zgodzisz, to ci powiem, że jesteś idiotą. Nawet nie spodziewałam się, że na pierwszym spotkaniu będę musiała ci to powiedzieć. Kurde, jak mogłeś takiej dziewczynie jak ona pozwolić odejść?
 - Nie była ze mną szczęśliwa…
 - A tam. Najwyraźniej nie starałeś się tak jak powinieneś. Zawalcz o nią, jeżeli ci na niej zależy.
 - Och, dlaczego wy mi nie dacie spokoju? – przewrócił oczami, a ja się do niego uśmiechnęłam.
 Wstałam od stolika i zaczęłam się ubierać.  W końcu podeszłam do niego i dotknęłam jego ramienia.
 - Liam wiesz, że cię kocham – przez chwilę nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć dalej. – Kurde, nie jest to łatwo mówić w żywe oczy. No, ale cóż i tak znasz prawdę. Więc mnie posłuchaj… Jeżeli nie zawalczysz o swoją prawdziwą miłość, nie ważne, czy to Danielle, czy ktokolwiek inny, to uwierz mi, że mam już doświadczenie z wazonami.
 Chłopak spojrzał na mnie i zaczął się śmiać. Kurde! Tyle lat w taki sposób musiał śmiać się z moich listów, a ja nie miałam szansy tego usłyszeć. Mogłabym się w nim zakochać, ale kocham go już jak brata.
 Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego policzek.
 - Do zobaczenia.

*** 
Mario, 06 grudnia 2012r.

 - Roman zakładaj tą brodę – rzuciłem w kierunku naszego bramkarza siwą brodę.
 Ten tylko zmarszczył nos, kiedy poczuł zapach tego rekwizytu. Nie chcę wiedzieć skąd chłopaki wytrzęśli ten strój Mikołaja, ale muszę przyznać, że Weinderfeller wyglądał przekonująco. Wszyscy razem wsiedliśmy do autobusu. Nie potrafiłem się doczekać, żeby zobaczyć miny dzieciaków. To musi być dla nich wielki dzień, a one muszą spędzać go w takim ponurym miejscu. Przynajmniej ja kojarzę sobie takie miejsca w ten sposób.
  Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się przed szpitalem. Muszę przyznać, że nie wygląda tak strasznie jak myślałem. Razem z Marco pomogliśmy wstać Romanowi z miejsca. Jednak ten brzuszek utrudnia mu poruszanie się.
  W holu czekały na nas pielęgniarki z dzieciakami, które na widok św. Mikołaja zaczęły się szczerzyć jak nigdy. Kto by pomyślał, że taki drobny czyn mógłby zrobić tyle dobrego.
 - Mario! – usłyszałem za sobą głos Olivera.
 Odwróciłem się i zobaczyłem chłopaka, który biegł w moim kierunku. Uśmiechnąłem się i wziąłem go w ramiona. Bardzo się cieszyłem, że go mogłem dzisiaj zobaczyć. Chyba tylko na to dzisiaj tak niecierpliwie czekałem.
 - To ty przyprowadziłeś tego św. Mikołaja? – popatrzył na mnie swoimi wielkimi ślepkami. Pokiwałem twierdząco głową, na co on się jeszcze bardziej uśmiechnął. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
 - Nie ma za co – pogłaskałem go po głowie. – Dla ciebie wszystko.
 - Zaraz mama przyjdzie, a wtedy jej przedstawię was wszystkich – pokazał na moich kumpli. – Może nawet weźmiemy sobie u Kuby lekcje polskiego? Co ty na to?
 - Myślę, że to świetny pomysł.
 Złapałem chłopaka za rękę i poszliśmy razem do Romana, który z dzieciakami bawił się jak nigdy. Zastanawiam się, dlaczego on jeszcze nie dorobił się szkrabów – byłby świetnym ojcem. Zostawiłem Olivera w opiece Mikołaja i poszedłem do Marco, który chyba próbował wytłumaczyć jakiejś dziewczynce na czym polega spalony, ale więcej w tym ataku śmiechu niż tłumaczeń.
 Usiadłem na krześle obok i popatrzyłem na tą dwójkę. Chora musiała mieć z jakieś dziewięć lat, ale wyglądała na taką, która już wiele przeszła, lecz ciągle się uśmiechała i to było w niej najpiękniejsze.
 - Mogę coś ci powiedzieć? – zwróciła się do Reusa.
 - Słucham.
 - Jesteś najgorszym nauczycielem z jakim do tej pory miałam do czynienia.
 Chłopaka zamurowało. Spojrzał to na mnie, to na nią. Rozbawiła mnie jego mina. Był taki uroczy, że normalnie miałem ochotę powiedzieć do niego „Misiu” i dać buziaka w jego mordeczkę, ale postanowiłem zachować jakąś godność.
 Spojrzałem w kierunku wejścia i zobaczyłem Sinę, która była zaskoczona na nasz widok. Kiedy zobaczyła mnie, pomachała i podbiegła do nas. Uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawiły się łzy.
 - Od kiedy wiedziałeś? – zapytała.
 - Pamiętasz telefon w parku? – pokiwała twierdząco głową. – Właśnie ten wariat – pokazałem na Marco – mnie o tym poinformował.
 Dziewczyna przytuliła się do mnie, a potem przytuliła się do Reusa.
 - Dziękuję wam… - szepnęła.
 - Mama! – koło nas zjawił się Oliver. – Ty widziałaś tego św. Mikołaja? To nie doktor Engel! To ten prawdziwy!
 Chłopak skakał ze szczęścia. Bardzo przypominał mnie w dzieciństwie, lecz ja nie musiałem walczyć z taką ciężką chorobą jak on. Sam nie wiem, czy byłbym na siłach z nią walczyć jak te wszystkie tutaj dzieci.
 - Mamo przedstawimy ci z Mario wszystkich piłkarzy BvB! – pociągnął mnie i Sinę za rękę.
 Jako pierwsi byli nasz Trójca, czyli Kuba, Łukasz i Robert. Chłopacy przybili żółwiki Młodemu, na co ten obdarzył ich wielkim uśmiechem. Kiedy popatrzyłem na Sinę, zobaczyłem w niej kobietę tak piękną i silną. Chyba właśnie tym Bóg obdarza matki.
 Po chwili pociągnął nas do reszty. Kto by spodziewał się, że może mu sprawić taką przyjemność spotkanie z nami. Ten po prostu nie miał pojęcia za kogo ma się teraz wziąć. W końcu dobiegł do sofy, gdzie skoczył zmęczony rozmowami z piłkarzami. Przytulił się do mamy i zamknął oczy.
 - Dziękuję Mario – mruknął.
 - A nie ma za co – uśmiechnąłem się. - Szkoda, że nie miałeś szansy poznać jeszcze kilku innych graczy, ale niestety, nie mogli przyjechać.
 - Nic się nie stało.. I tak mi się podobało.

 ***
Vera, 06 grudnia 2012r.

 Razem z Leną wpadłyśmy do jednej z łazienek, które znajdowały się w galerii. Z mojej wielkiej torby zaczęłam wyciągać potrzebne mi rzeczy, na co przyjaciółka patrzyła jakby mnie coś popierdzieliło – czyli wszystko było w jak najlepszym porządku. Na głowę założyłam czarną perukę, a na siebie założyłam rosyjski strój, który zakupiłam parę lat temu.
 - Czy z tobą wszystko w porządku? – Lena w końcu się odezwała, ale ja tylko pokiwałam głową i kontynuowałam swoje strojenie. – No ja mam wrażenie, że z tobą jest coraz gorzej. Czy ty przypadkiem nie uderzyłaś się w głowę, kiedy skakałaś w tłum?
 - Możliwe – mruknęłam i zabrałam się za robienie makijażu. – Powiem ci, że ty w ogóle nie potrafisz się bawić.
 Kiedy w końcu skończyłam się przygotowywać, wyszłam do centrum. Wszyscy na mnie się w taki dziwny sposób patrzeli, no ale cóż – przywykłam do tego.
 Pociągnęłam Lenę za jeden z filarów skąd był bardzo dobry widok na scenę, gdzie na środku miał siedzieć św. Mikołaj, a w około miały spacerować elfy. Najzabawniejsze jest to, że One Direction zaoferowało swoją pomoc dzisiaj, ale postanowili zrobić niespodziankę wszystkim dzieciom – czyli morał z tej bajki jest taki, że nikt nie ma pojęcia, iż oni dzisiaj tutaj będą. Dobra, coś mi z tego nie wyszło... Hmm... Czyli znowu nie wzięłam moich leków na ADHD.
 - Wyjawisz mi swój plan?  - Lena zadała pytanie i usiadła na ławeczce, popijając swoją kawę.
 - Tutaj masz list, który dasz świętemu Mikołajowi – podałam jej fioletową kopertę. – A teraz chodź ze mną na dół. Cholera, zbierają się dzieci, a chcę jeszcze dzisiaj zrobić pranie!
 Pociągnęłam dziewczynę i zaczęłyśmy biec przez centrum handlowe. Nic nie mówię o tym jak ludzie patrzeli na mnie. Jestem pewna, że wiele z nich miało wielką ochotę dzwonić do swoich psychiatrów. Kiedy w końcu dotarłyśmy na dół, stanęłam w kolejce za małym blondaskiem, który z otwartą buzią popatrzył się na mnie. Uśmiechnęłam się do niego i pogłaskałam po główce.
 - Ro-zu-miesz po an-gie-lsku? – zaczął niezdarnie sylabizować.
 - Słońce, oczywiście, że cię rozumiem – powiedziałam z rosyjskim akcentem, którego nauczyłam się podczas roku spędzonego w Moskwie.
 - To świetnie – pokazał swoje ubogie uzębienie. – Przynajmniej nie będę musiał rozmawiać z tobą na migi.
 Zaśmiałam się i machnęłam ręką.
 - A o czym chciałbyś ze mną porozmawiać?
 - A o tym, co taka stara baba jak ty robi w kolejce do świętego Mikołaja?
 Usłyszałam parsk śmiechu za sobą. Wyprostowałam się i spojrzałam na Lenę, która próbowała kopertą zasłonić swoją twarz. Gdyby nie to, że ten strój jest odrobinę za mały, to na pewno rzuciłabym się na nią. Wzięłam głęboki wdech i z uśmiechem na twarzy pogłaskałam chłopaczka po głowie.
 Po dwóch godzinach stania w kolejce nareszcie nadeszła moja kolej. Uśmiechnęłam się i odwróciłam za siebie. Wszystkie fanki już się dowiedziały o Mikołajkowej akcji 1D. Jakie ja miałam szczęście, że wiedziałam o tym wcześniej i nie muszę teraz stać w parogodzinnej kolejce.
 - Ho ho ho – odezwał się Liam. – Kogo tutaj widzę? Czy nie jesteś już za stara?
 - Mikołaju – zaczęłam z moim rosyjskim akcentem. – U mnie w kraju, to jestem jeszcze traktowana jako dziecko, więc mam nadzieję, że mi wybaczysz, iż chciałam ciebie przytulić.
 Jak powiedziałam tak zrobiłam. Miałam ochotę go zatłuc za te perfumy, które użył. Moje ulubione…
 Dobra, weź się w garść – opamiętałam się i uśmiechnęłam.
 - Dobrze, to ja teraz sobie już pójdę.
 - Ho ho ho, ale nie powiedziałaś mi jeszcze, co chcesz dostać.
 Spuściłam wzrok. Zawsze takie pytanie zadawali mi moi rodzice, kiedy chcieli mi coś wynagrodzić. Zawsze dostawałam, to co zażyczyłam sobie, ale nigdy nie mogli mi dać, tego o czym marzyłam. Przez to stałam się taka jaka jestem.
 - Mikołaju, a jesteś w stanie podarować mi wszystko, o co ciebie poproszę? – ten pokiwał głową. – Chciałabym odzyskać wszystkich których kocham.
 - To bądź cierpliwa – szepnął do mnie. – A teraz zdjęcie!

***
Liam, 06 listopada 2012r.

 Po męczącym dniu w centrum wróciliśmy do domu. Razem z Niallem usiedliśmy przed PS3 i puściliśmy sobie Fifę. Harry przeszedł nam przed nosem i cały czas się śmiał, czytając SMS’y od Emmy. Odkąd się z nią spotkał chodzi jak w skowronkach .
 - Harry? – do salonu wpadł Louis. – Kiedy przyprowadzisz swoją dziewczynę?
 - Emma nie jest moją dziewczyną – mruknął chłopak.
 - Jeszcze – powiedziałem na raz z Niallem.
 Chłopak przewrócił oczami i kiedy zdał sobie sprawę, że nie zazna tutaj spokoju, wstał i wyszedł. Z chłopakami przybiliśmy sobie po piątce i wróciliśmy do gry.
 - Liam, a ty, co dostałeś w tej kopercie? – zapytał Louis.
 Właśnie! Kompletnie zapomniałem o tej kopercie, którą wręczyła mi dzisiaj Lena. Wstałem i poszedłem do holu, gdzie zacząłem grzebać po kieszeni swojej kurtki. W końcu znalazłem to. Szybko otworzyłem ją i zerknąłem do środka, gdzie znajdował się ten list.

Cieszę się, że podobało Ci się moje zdjęcie.
~Twoja rosyjska babeczka

 Tylko nie to. Tą dziewczyną była Vera? Zobaczyłem, że i tym razem jest coś na odwrocie. Był, to jej numer telefonu z dopiskiem: Jeżeli chcesz, to dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
 Szybko z kieszeni wyciągnąłem telefon i wystukałem jej numer. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po trzech sygnałach usłyszałem damski głos.
 - Biuro matrymonialne „Samotnia”, w czym mogę pomóc.
 Szybko się rozłączyłem i spojrzałem jeszcze raz na telefon.
 - Chyba sobie ze mnie kpisz… - pokręciłem głową z uśmiechem i wróciłem do przyjaciół.

Bardzo, ale bardzo dziękuję Wam, że skomentowałyście ostatni rozdział. Napisało Was 20, a przeważnie komentuje tylko 7... Ogromna różnica, nie? I właśnie z tego powodu popłakałam się wczoraj ze szczęścia. Ponieważ zdałam sobie sprawę, że jednak mam dla kogo pisać. Nie wiem, czy Wam się ten rozdział spodoba, ale starałam się. Po prostu teraz jest coraz trudniej, ponieważ jak same zdałyście sobie sprawę, że do Wigilii coraz mniej czasu :D
Trzymajcie się ;*

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział czternasty

*PROSZĘ PRZECZYTAĆ, CO PISZE POD ROZDZIAŁEM*

Mario, 05 grudnia 2012r.

 Zapukałem do drzwi i cierpliwie czekałem na otwarcie drzwi. Po chwili przed sobą zobaczyłem młodą kobietę, która wyglądała na bardzo zmęczoną. Uśmiechnąłem się do niej, na co ona odwzajemniła uśmiech, ale był on taki nieśmiały. Zaraz obok niej zjawił się sześciolatek. Przybił mi żółwika, a zaraz spojrzał na swoją mamę.
 - Mamo, to jest właśnie Mario, ten piłkarz, o którym ci mówiłem! – powiedział wszystko na jednym wydechu.
 - Och – pogłaskała jego czoło. – Miło mi, jestem Sina. Zapraszam do środka.
 Jeszcze raz uśmiechnęła się do mnie i przepuściła mnie w drzwiach. Poszedłem za Oliverem, który pobiegł do kuchni, gdzie na stole miał już porozrzucane swoje kredki. Usiadłem naprzeciwko niego i spojrzałem na jego rysunek. Przedstawiał on go, za pewne jego mamę, możliwe, że babcię – tak, tak, na pewno, bo ma siwe włosy i jakiegoś mężczyznę, który trzymał mamę za rękę. Pokazałem palcem na niego i podniosłem oczy.
 - To jest mój tata – uśmiechnął się, ale zaraz posmutniał. - Tęsknię za nim…
 - Hej – podniosłem jego brodę do góry. – On cały czas jest z tobą.
 - Nie ma go… - odrzucił obrazek za siebie i wyciągnął czystą kartkę. – Nie ma go..
 Widziałem jak jego oczy się szklą. Spojrzałem na Sinę, która stała oparta przy framugach i z troską patrzyła się na swojego syna. Niesamowite, że taka młoda dziewczyna może być już tak zapracowana. Ona tyle robi, żeby zapewnić mu jakieś wygody, ale przede wszystkim, żeby miał na odpowiednie lekarstwa.
 - Oliver spakowałeś już zabawki, które chcesz zabrać do szpitala? – zapytała.
 Ten pokręcił przecząco głową i wyszedł z kuchni. Spojrzałem pytająco na kobietę, a ta opadła na krzesło, gdzie wcześniej siedział chłopczyk.
 - Co jakiś czas musi jeździć na badania do szpitala. Na jego nieszczęście wypadło, to w Mikołajki. Tak bardzo chciał jechać do galerii, żeby się spotkać tam z prawdziwym Mikołajem, a nie z doktorem Engel przebranego za św. Mikołaja…
 - Ile te dziecko musi przeżywać w tak młodym wieku.
 Mama Olivera schowała twarz w dłonie i po ruchach jej ramion zdałem sobie sprawę, że płacze. Szybko wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do niej, kładąc rękę na jej ramieniu.
 - Może powinniśmy się wybrać na spacer i trochę ochłonąć? – zaproponowałem.
 - Tak, tak, tak! – do kuchni wpadł Oliver i przytulił się do mojej nogi. – Proszę, proszę, proszę… Ja chcę w końcu wyjdź z tego domu.
 Sina spojrzała na swojego synka i z uśmiechem na twarzy pokręciła głową, jakby zastanawiała się skąd w nim się brała ta energia.
 - No dobrze, to idź się ciepło ubrać.
 Ona sama wstała i poszła do holu, gdzie zaczęła zakładać swoje buty. Weszła jeszcze do pokoju, gdzie znajdowała się jej teściowa. Powiedziała jej coś, a w tym samym czasie przede mną stanął uśmiechnięty Oliver, który był już od dołu do góry ubrany bardzo ciepło. Ja jeszcze na głowę zarzuciłem czapkę. W końcu całą trójką mogliśmy wyjść na dwór. Chłopczyk już jako pierwszy rzucił się do biegu. Dawno musiał nie wychodzić na dwór.
 - Oliver! – Sina zaczęła wołać za synem. – Uważaj na siebie, zwolnij!
 Uśmiechnąłem się do niej, na co ona mnie klepnęła w głowę.
 - Nie śmiej się ze mnie, ja po prostu się o niego troszczę.
 - Nie śmieję, po prostu mi przypominasz moją mamę, kiedy ja byłem w jego wieku. Zawsze też tak za mną wołała, kiedy po długiej chorobie wychodziłem na dwór i zacząłem szaleć.
 - Ja po prostu nie chcę, żeby mu coś się stało… - w jej oczach znowu pojawiły się łzy. – Straciłam męża dwa lata temu i właśnie wtedy też dowiedziałam się, że mój syn jest chory. Wiesz, co to jest dla dwudziestojednolatki?
 Popatrzyłem na nią w szoku. Widziałem, że jest młoda, ale nie spodziewałem się, że jest w podobnym wieku, co ja.
 - Wprowadziłam się wtedy do jego matki, bo ja sama nie mam rodziców i musiałam znaleźć jakąś pracę. Miałam nadzieję, że uda mi się to wszystko połączyć ze studiami, ale nic z tego…
 - Co studiowałaś?
 - Stosunki międzynarodowe.
 - Nieźle – uśmiechnąłem się. – To ile znasz języków?
 - Dwa – w końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Angielski i francuski. A ty znasz jakieś?
 - Też znam te dwa, tylko z tym francuskim gorzej mi idzie, ale cii – przyłożyłem palec do ust. – No i oczywiście, moja… - przez chwilę się zaciąłem. – Moja dziewczyna uczyła mnie polskiego.
 - Masz dziewczynę z Polski? – pokiwałem twierdząco głową. – Kurcze.. I co ona mówi jak tak często przychodzisz odwiedzać Olivera? Musi być zła, że zamiast zwracać uwagę na nią, to chodzisz sobie do niego…
 Pokręciłem przecząco głową.
 - Mamy tak jakby przerwę – wytłumaczyłem jej. – Po prostu nie sprawdzałem się jako chłopak i musiała ode mnie odpocząć, a raczej ja poprosiłem, żeby dała sobie czas.
 - Chcesz mi powiedzieć, że ty nie sprawdziłeś się jako chłopak? Nie wierzę. – Pokręciła głową. – Przecież jesteś wspaniały.
 - Nie znałaś mnie przed poznaniem Olivera, dlatego tak myślisz.
 W mojej kieszeni poczułem wibracje, wyciągnąłem komórkę i zobaczyłem na wyświetlaczu zdjęcie Marco, który niedawno musiał mi podebrać komórkę i zrobić sobie zdjęcie z dzióbkiem. Pokręciłem z uśmiechem na twarzy głową i pokazałem Sinie, żeby chwilę poczekała.
 - Słucham?
 - Cześć Misiek! – usłyszałem wrzask w słuchawce. – Chcesz posłuchać, co się dzieje w Anglii, czy wolisz fakty o Dortmundzie?
 - Yyy… Fakty o Dortmundzie.
 - Tak myślałem, a nawet jeśli wybrałbyś to pierwsze, to nie powiedziałbym ci!
 - Marco…
 - Wiem, wiem! A więc tak, bo ciebie nie ma tutaj, tutaj to znaczy w klubie, a my się zastanawiamy, gdzie jutro iść na Mikołajki, a raczej już wpadliśmy na pomysł, żeby w tym roku pojechać do szpitala… - przerwałem mu.
 - Powiedz, że do szpitala dla dzieci chorych na raka…
 - No właśnie! – dlaczego on wrzeszczy przez ten telefon? – I chłopacy się zastanawiają, czy szedłbyś, ale i tak wszyscy wiedzą, że…
 - Tak! – po drugiej stronie nagle nastała cisza.- Żyjesz?
 - Chwila, chwila… Ja chyba źle sformułowałem pytanie.
 - Marco pytałeś mnie, czy poszedłbym na Mikołajki do szpitala, a ja ci odpowiadam, że szedłbym.
 - No dobra… To ja dzwonię po psychiatrę. Cześć.
 Przewróciłem oczami i rozłączyłem się. Spojrzałem się na Sinę i na Olivera, którzy zaczęli bitwę na śnieżki. Postanowię im o tym nie wspominać. Niech będą mieli jakąś wspaniałą niespodziankę na Mikołajki.

***
Liam, 05 grudnia 2012r.

 Razem z Danielle wysiedliśmy z taksówki i stanęliśmy przed wielką uczelnią, gdzie miała się rozpocząć aukcja dzieł sztuki, z których pieniądze pójdą na leczenie dzieci chorych na białaczkę. Postanowiłem wybrać się na to z Danielle, ponieważ dzisiaj miałem wielką ochotę z nią spędzić ten dzień. Nie widziałem jej od tamtej pory, kiedy zobaczyłem ją w parku z jej chłopakiem.
 - Panie przodem – przepuściłem ją w drzwiach.
 - A dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Kurcze, dawno nie byłam na takiej aukcji.
 - Ja też nie. Wiecznie nie ma czasu.
 - Zgadzam się. Ludzie, jutro znowu muszę lecieć do Paryża na zdjęcia do teledysku.
 Stanąłem w miejscu i spojrzałem na nią w szoku.
 - Co zrobiłaś z Dan? Przecież zawsze się cieszyłaś na myśl o Paryżu… No wiesz, zakupy i co wy tam jeszcze robicie.
 - Tak, ale nie będzie tam El, więc to nie to samo… - zrobiła smutną buźkę. – A na dodatek nie będzie tam Mikołaja.
 - Ojej.
 Pogłaskałem ją po głowie, a ona zaś mnie klepnęła w dłoń. Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem na dzieła sztuki. No kurde, ludzie tak świetnie uchwytują ten świat poprzez obraz lub zdjęcie. Szkoda, że ja tego nie mogę robić poprzez piosenkę. Gdybym to ja pisał teksty, to uwieczniłbym ten świat inaczej.
 Rozejrzałem się po całej wystawie. Wszędzie byli ludzie z tych wyższych sfer. Nawet jeżeli było to darmowe wejście. Chyba reszta sądzi, że szkoda czasu na coś takiego.
 W jakimś momencie coś przykuło moją uwagę. Było to zdjęcie rudej piękności. Podszedłem do wystawy i przyjrzałem się temu zdjęciu. Rozpoznałem w niej Verę.
 - W czymś mogę pomóc? – usłyszałem czyjś głos.
 Odwróciłem się i zobaczyłem za sobą chłopaka, którego parę dni temu spotkałem przed kawiarenką. Chłopak musiał mnie rozpoznać, bo w dziwny sposób się uśmiechnął. Stanął obok zdjęcia i popatrzył na nią.
 - Śliczna, nie? – zapytał.
 - To twoje zdjęcie? – zapytała Danielle, która nie wiedziała, że to Vera.
 Chłopak pokiwał głową.
 - To jest Veronica, prawda? – zapytałem.
 - Nie wiem- ruszył ramionami. – Spotkałem ją kiedyś przypadkiem i po prostu zapytałem, czy zgodzi się, żebym mógł jej zrobić zdjęcie.
 - Kupuję, to zdjęcie.

***
Lena, 05 grudnia 2012r.

 Na szybko zakładałam moje czarne spodnie, podjadając przy okazji płatki. Nie ma to jak pójść spać o czwartej z powodu swojej współlokatorki i zaspać na wyczekany dzień. Szybko ze stołu ściągnęłam moją zieloną koszulkę i przerzuciłam ją przez głowę. Złapałam jeszcze telefon i wybrałam numer do Marco.
 - Słucham? – usłyszałam jego zmęczony głos.
 - Co tobie się stało?
 - Właśnie wróciłem z treningu, gdzie Ma… Co tam u ciebie?
 - Właśnie dzwonię do ciebie z małą prośbą – wpadłam do holu, gdzie zobaczyłam zaspaną Verę. – Poczekaj zaraz do ciebie zadzwonię. – Rozłączyłam się i spojrzałam wilkiem na współlokatorkę. – Jak się wczoraj bawiłaś?
 - Cii… - złapała się za głowę i powoli ruszyła do kuchni.
 No tak to jest, jak się takiemu człowiekowi jak ona nudzi i idzie na imprezę, żeby się upić na trupa, a potem mnie wykorzystuje, żebym się nią zajęła. Poszłam za nią i z szafki wyciągnęłam apap i do szklanki nalałam jej wody. Postawiłam przed nią to i usiadłam naprzeciwko.
 - Powiesz mi, co się wczoraj stało, że tak szybko wybiegłaś z domu?
 - Nie ważne.. – mruknęła. – O której masz te wyjście na London Eye?
 - Vera nie zmieniaj tematu. Mów, co się stało.
 - Nic – popatrzyła na mnie. – Nie masz się czym martwić, przecież znasz już mnie. Czasem do głowy wpadnie mi jakiś głupi pomysł. No i wpadł mi po rozmowie z rodzicami. A właśnie, oni za parę dni wpadną tutaj, więc trzeba będzie jakoś ogarnąć ten dom. Weź już idź, bo się spóźnisz i potem będziesz znowu psioczyć.
 Pokręciłam głową i wróciłam do holu, gdzie zabrałam się za zakładanie butów. W pośpiechu zarzuciłam na siebie płaszcz i wybiegłam z domu. W drodze wyciągnęłam swoją komórkę, ale wybrałam numer do Reusa dopiero, kiedy wsiadłam do autobusu.
 - Kontynuuj – mruknął Marco.
 - Co oni z tobą tam musieli robić, no nie wierzę…
 - Powiem ci tyle, to twój kuzyn i reszta są za to odpowiedzialni.
 - Tak myślałam. Posłuchaj, czy mógłbyś mi załatwić dwa bilety na mecz w Londynie?
 - Dwa? Dlaczego dwa?
 - Zabrałabym jeszcze Verę, muszę się jej jakoś zrewanżować.
 - Przecież Veronica nienawidzi piłki nożnej… Cholera! – nagle ucichł.
 - Marco, skąd ty to wiesz? – zmarszczyłam czoło.
 - Rozmawialiśmy tam u was. Kurcze Lena, ja muszę już iść. Trzymaj się. Aa.. i załatwię ci je.
 Chłopak się rozłączyła, a ja przez chwilę w szoku patrzyłam się na telefon. Wszyscy dzisiaj jakoś dziwnie się zachowują. Nosz kurde, co się dzieje? No chyba, że… Nie, to nie możliwe, żeby Mario coś się stało i nie chcą mi nic powiedzieć, ale jeśli? Może powinnam do niego zadzwonić? Nawet jeśli go usunęłam, to na moje nieszczęście znam jego numer na pamięć.
 Spojrzałam przez okno i zdałam sobie sprawę, że na tym przystanku wysiadam. Podeszłam do drzwi i jak reszta turystów czekałam aż bus zwolni i w końcu się zatrzymał. Kiedy to się stało, razem z tłumem wypadłam z pojazdu i mogłam w końcu nabrać „świeżego” powietrza. Obrałam dobry kierunek i ruszyłam do London Eye, gdzie stanęłam w kolejce wraz z innymi. Na szczęście ja nie musiałam tak długo czekać i poszłam jako jedna z pierwszych. Weszłam do wielkiej szklanej kuli i kiedy weszła do środka odpowiednia ilość London Eye ruszyło. Zawsze marzyłam o tym dniu, żeby tutaj być. W końcu moje marzenie się spełniło dzięki mojemu przyjacielowi, który gdzieś tutaj jest.
 - Pięknie, prawda? – zapytał jakiś chłopak, który stanął obok mnie.
 Spojrzałam na niego i pokiwałam głową. Zmarszczyłam czoło, widząc go. Miałam wrażenie, że go już wcześniej spotkałam.
 - Czy my się nie znamy? – zapytałam.
 Ten spojrzał na mnie i na jego twarzy pojawił się uśmiech.
 - Lena? - zmarszczyłam czoło jeszcze bardziej, próbując sobie go przypomnieć. – Spotkaliśmy się, a raczej wpadliśmy na siebie w parku.
 - Liam! – uśmiechnęłam się. – A jednak znowu się spotykamy.
 - Tak. I dzisiaj ktoś idzie ze mną na kawę. Chyba nie zapomniałaś o tym?
 - Oczywiście, że nie. Powiem ci, że dzisiaj z przyjemnością wzięłabym ten afrodyzjak do ust.
 - Czyżby zły dzień? – uśmiechnął się w taki sposób, że moje serce zaczęło wariować.
 - Bardziej zła noc.
 - Ooo… To nie pytam o szczegóły.
 Dałam chłopakowi sójkę w bok. W końcu razem ucichliśmy i podziwialiśmy piękno Londynu. Był on niesamowity, miałam taką ochotę zostać tutaj w górze i nigdzie się nie ruszać. Może powinnam zacząć studiować w Londynie? Może tutaj znalazłabym jakąś drogę życia?
 Po niecałych czterdziestu minutach wysiedliśmy z kuli. Byłam taka szczęśliwa, że mogłabym tańczyć. Spojrzałam na Liama i odezwałam się.
 - To gdzie idziemy na tą kawę?
 - Chodź, pokaże ci wspaniałą kawiarenkę.
 Pokiwałam głową i ruszyłam za nim. Po jakiś pięciu minut weszliśmy do naprawdę małej, ale przyjemnej kawiarni. Usiadłam przy oknie, a Liam poszedł zamówić. Kiedy przyszedł do stolika, ściągnął wreszcie czapkę, którą do tej pory miał na głowie i usiadł naprzeciwko mnie.
 - Szkoda, że zima w Londynie się skończyła, prawda?
 - Tak, bardzo mi się podobała, a wcześniej nie miałam okazji zobaczyć Londynu o tej porze roku.
 - To nie jesteś stąd? – pokręciłam przecząco głową. – To z której części Anglii jesteś?
 - Nie jestem angielką – uśmiechnęłam się. Poczułam wibracje w kieszeni. Uśmiechnęłam się przepraszająco i odebrałam telefon. – Tak?
 - Cześć Lena – usłyszałam głos Łukasza. – Marco kazał mi tobie przekazać, że załatwił ci te bilety, ale o reszcie ja ci mam powiedzieć.
 - To świetnie, ale pogadamy wieczorem, ok? – spojrzałam na kelnerkę, która przyniosła mi kawę i ciastko. Kiwnęłam do niej głową na znak, że dziękuję.
 - Jasne, ja nie przeszkadzam. Trzymaj się.
 - Pa.
 Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do kieszeni. Spojrzałam na Liama, który wyglądał na zszokowanego.
 - Wszystko w porządku?
 - Czy to był polski?
 - Tak, właśnie rozmawiałam kuzynem, ponieważ miał mi załatwić bilety na mecz, który za tydzień się odbędzie.
 - Stop, stop, stop… - chłopak pokręcił głową. – Tego jest za dużo… Nazywasz się Lena, jesteś Polką, lubisz piłkę nożną, najwyraźniej twój kuzyn też…
 - No tak, dlaczego to cię tak dziw… No chyba nie.
 Z przerażeniem patrzyłam na chłopaka, poczułam jak moje serce wali jak młot.
 - Lena Piscek?
 Słysząc swoje nazwisko wybuchłam śmiechem i pokiwałam twierdząco głową.
 - A ty jesteś Liam Payne?
 Szybko wstaliśmy od stolika i rzuciliśmy się sobie w ramiona. W końcu mogłam przytulić mojego najlepszego przyjaciela. W końcu odnaleźliśmy się.

Chcę podziękować dziewczynom, które chcą i komentują moje rozdziały. Dzięki nim wiem, że ktoś mnie czyta, a ostatnimi czasy mam wrażenie, że takich osób jest coraz mniej. Dlatego dodam ankietę, żebym miała jakąś świadomość, iż czyta mnie więcej niż 7/8 dziewczyn. 
Chciałabym też przeprosić wszystkich, których ostatnio mogłam urazić, ponieważ ostatnie tygodnie były dla mnie naprawdę ciężkie i moje nerwy były zszargane, ale nie będę się tłumaczyć. Po prostu przepraszam.
No i ostatnia sprawa, przepraszam, że nie dodałam w piątek, ale po prostu brak sił ;(
Będę wdzięczna, jeżeli pod tym rozdziałem i Ty skomentujesz, ponieważ to jest dla mnie bardzo ważne.
Kinga

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział trzynasty

Lena, 01-02 grudnia 2012 r. 

 Spojrzałam z przerażeniem na perkusistę, który tylko puścił mi oczko i spojrzał na widownię. Wzięłam głęboki wdech, próbując nie myśleć o tym, co zaraz ma się wydarzyć. Muzyka gwałtownie ucichła. Spojrzałam na piątkę chłopaków, którzy się patrzeli po sobie. Było za jasno, żebym dojrzała ich twarzy. Pokręciłam głową i rozejrzałam się za jakimś wyjściem. Kiedy wreszcie, go dojrzałam ruszyłam ku niemu, mając nadzieję, iż uda mi się stąd wydostać zanim będę miała jakieś kłopoty. Zabiję ją, zabiję... - krzyczałam w myślach. 
 W końcu dotarłam do wielkich, metalowych drzwi, ale na moje nieszczęście, dotarło tam już dwóch napakowanych gości, którzy nie mieli za ciekawych min. 
 - Pani pójdzie z nami - odezwał się jeden z nich.
 Pokiwałam głową i "oddałam się" im. Wyższy wziął mnie pod ramię i otworzył drzwi, za którymi pojawił się korytarz - ten sam, którym tutaj trafiłyśmy. Czułam jak moje serce wali. Nigdy wcześniej nie miałam okazji podpaść na taką skalę. Tym bardziej po tym, kiedy zostałam kuzynką sławnego piłkarza. W naszej rodzinie zasadą numer jeden było, to, żeby nie pokazywać się w mediach i nie prowokować dziennikarzy swoim zachowaniem. Dlaczego tak? Ponieważ te bestie, które żyją na pisaniu plotek, czekali na jakieś wpadki ze strony osób, które jako wyjątkowe osoby nie chcą pokazywać się w mediach.
 - Co się z nami stanie? - zapytałam.
 - Zadzwoniliśmy już na policję - odezwał się ten, który mnie trzymał. - Resztą oni się zajmą. 
 - Czy mogę do kogoś zadzwonić? 
 - Zapytasz się tamtych - mruknął ten drugi.
 - Mam jeszcze jedno pytanie...
 Słyszałam jak wzdychają. No, ale co ja poradzę, że nie wiem jak się w takiej chwili zachować? Ruszyłam ręką, dając znak, że za mocno mnie trzymał. 
 - No pytaj.
 - Czy możecie się postarać, żeby nigdzie nie pojawiły się moje zdjęcia? 
 Popatrzyłam z nadzieją na nich, ale ci tylko lekko się uśmiechnęli i popatrzeli się po sobie. Nie mam pojęcia, co ich uśmieszek miał znaczyć, ale wolałam się nie dopytywać. 
 W końcu dotarliśmy do pomieszczenia, gdzie miałam czekać na Veronicę, a następnie na policję. Zastanawiam się, czy oni przypadkiem nie przesadzili z tym wzywaniem glin.. Jednak ten zespół nie jest jakąś tam królewską rodziną, żeby tak reagować. Obiecuję sobie, że już nigdy, przenigdy nie posłucham Very. Wolę siedzieć w domu na moich czterech literach i nudzić się niż narażać swoje imię przez takie wybryki. 
 Z kieszeni wyciągnęłam moją komórkę i skorzystałam z wolnego czasu, żeby zadzwonić do... Właśnie, do kogo? - pomyślałam. Spojrzałam na swoją listę kontaktów i zaczęłam się zastanawiać czyj numer wybrać, żeby powiadomić o tym, że prawdopodobnie spędzę noc w areszcie. Ewa? - Nie! Szkoda mojego życia, Łukasz? - Nie chcę go denerwować, Mario? - Szukam dalej..., Kuba? - Śmieszne.., Robert? - Nie minie minuta i już wszyscy będą wiedzieć w moim domu, Marco? 
 Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha. Cały czas się bałam, że zaraz ktoś wejdzie do środka i zabierze mi komórkę. Usłyszałam pierwszy sygnał i z każdą chwilą żałowałam, że właśnie wybrałam go. Po kilku następnych włączyła się sekretarka. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na sofie, która tutaj była. Patrzyłam na zamknięte drzwi, które cały czas mnie kusiły. Co jeżeli otworzyłabym je i wyszła? - pomyślałam. Przecież nikt nie zauważyłby. 
 W końcu się otworzyły, a przede mną stanęła Veronica w towarzystwie dwójki policjantów. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, na co miałam ochotę ją zabić. Usiadła obok mnie i spojrzała na swoich towarzyszy.
 - Więc, co z nami teraz będzie? - zapytała się kobiety.
 - Znaczy się, pojedziecie z nami na komisariat, gdzie złożycie zeznania, a następnie zostaniecie zatrzymane na 24 h... No chyba, że ktoś będzie w stanie za was poświadczyć.. 
 - Możecie zadzwonić do mojego kuzyna? - odezwałam się. - Ja nie wiem, czy będę w stanie się odezwać.
 - Oczywiście - uśmiechnęła się do nas. - A tak a propo, to niezły kawał im wykręciłyście. 
 Przewróciłam oczami. Gdybym mogła, to z przyjemnością zapomniałabym o tym dniu. 
 - Mam prośbę..
 - Słucham - odezwał się drugi policjant.
 - Czy moglibyście postarać się, żebym nie została nakryta przez dziennikarzy? 
 Oboje spojrzeli na mnie, a następnie po sobie. No tak, bo kto normalny prosi o takie coś? Przecież wiele osób wykręca takie numery, właśnie po to, żeby pokazać się całemu światu. Lecz kiedy pokiwali mi twierdząco głową, odetchnęłam. 
 Spojrzałam na Verę, która cały czas się do mnie uśmiechała.
 - Przyrzekam, że jak z tego wyjdziemy, to spakuję swoje walizki i wracam do Polski.
 - Oj tam. - Dziewczyna machnęła tylko ręką. - Nie było tak źle. 

Następnego dnia...

 Pierwszy raz w życiu miałam okazję przespać się w areszcie. Muszę przyznać, że bardzo niewygodne są tutaj łóżka. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na łóżko obok, gdzie leżała rozwalona Veronica. Na jej szczęście, przeszedł już mi ten gniew na nią. Tyle, że ona nie zna po prostu granic w swoim zachowaniu i to mi przeszkadza. Chciałabym być odrobinę tak szalona jak ona, ale po prostu mam za dużo do stracenia. 
 - O czym myślisz? - usłyszałam głos King.
 - O tobie i o tym, co się wydarzyło wczoraj. - Nie spojrzałam na nią, tylko się odwróciłam. - Nie wiesz, na co mnie naraziłaś... Nawet jeżeli, to było nie umyślne. Nie wiesz ile lat mój kuzyn musiał walczyć o swoje dobre imię i taka "ja" mogłabym to wszystko zniszczyć.. 
 Wzdychnęła.
 - Nie przesadzaj, twój kuzyn też do najświętszych nie należał... Bo chyba nie zapomniałaś, że on był skazany.
 Odwróciłam się automatycznie i spojrzałam na nią w szoku. 
 - Skąd wiesz?
 - Poczytałam sobie trochę o twojej rodzinie - puściła mi oczko i podeszła do krat. 
 Wyciągnęła ręce za nie i zaczęła nimi machać. Chwilę później zaczęła puszczać coś na styl buziaczków. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam z przerażeniem na dziewczynę.
 - Dobrze się czujesz? 
 - Cii... Wołam pieska!
 - Yyy... - Rozejrzałam się po korytarzu. - Veronica, nie ma tutaj żadnego pieska. Czego ty się najadłaś?
 - No, bo w "Piratach z Karaibów", to działało. 
 Zrobiłam coś w stylu palmface i usiadłam na swoim "łóżku". Miałam nadzieję, że szybko ktoś nas stąd wyciągnie. 
 Po jakimś czasie usłyszałam jakieś szuranie lub coś podobnego do tego. Zerknęłam na Verę, która zaczęła paznokciami drapać gips na ścianie.
 - Veronica, może powinnam zawołać lekarza? - mruknęłam.
 - Nie musisz - uśmiechnęła się. - Ja to robię dla naszego dobra.- Zmarszczyła czoło i zaczęła liczyć coś na palcach. - Jeżeli dobrze pójdzie, to za jakieś 200 lat się stąd wydostaniemy.
 - I niech zgadnę, wiesz, to z " Kronik świata wynurzonego"?
 - Skąd to wiesz? - otworzyła szeroko oczy. 
 Usłyszeliśmy klucz w drzwiach i zobaczyłam na korytarzu strażnika, za którym szła wkurzona Ewa oraz rozbawiony Marco. No to mam przerąbane - pomyślałam.
 - Vera, posuń się! - rzuciłam się na ścianę. - Teraz to tylko 100 lat!

 - No  i ciąg dalszy tej historii znasz - powiedziałam, kiedy dotarłam do mieszkania.
 Ewa tylko spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem. Rzuciła torbę w bok i usiadła na sofie. Popatrzyłam z nadzieją na Marco, który się tylko uśmiechał. Dobrze znał Ewę i jej napady szału. Wzięłam głęboki wdech.
 - Przyrzekam, że to już się już nigdy nie powtórzy. - Zacisnęłam szczękę, ponieważ to nie ja powinnam składać takie przyrzeczenie, ale Vera, która z uśmieszkiem na twarzy przyglądała się całej scenie. - Nie masz już powodu, żeby się denerwować. 
 - Ty czegoś nie rozumiesz - uniosła się Ewa. - Wiesz, co mogłaś przez to stracić? 
 - Ewa! - pokazałam głową na Reusa i King. - Może porozmawiamy o tym, kiedy indziej. Po prostu teraz idź się przespać, a ja zadzwonię do Łukasza i poinformuję go, że wszystko dobrze, ok?
 Dziewczyna pokiwała głową i wstała, kierując się do sypialni. Mój kuzyn ma szczęście, że właśnie, to z nią zapragnął żyć całe życie. Dlaczego? Ponieważ ona potrafi nas utrzymać w ryzach. Gdyby nie ona, myślę, że byłabym podobna do Very, a mój kuzyn do Marco. 
 - To ja pójdę się przewietrzyć.. - Chłopak puścił mi oczko i wyszedł. 

***
Liam, 02 grudnia 2012 r.

 - Ale jak to nie chcecie nam zmienić ochrony? - oburzył się Zayn. - Nie widzieliście wczoraj tego cyrku? 
 - Zayn uspokój się - nasz menadżer próbował zapanować nad całym tym chaosem. - Po prostu  uważam, że nie ma potrzeby na wymianę ochrony. Wczorajszy incydent nie powinien nigdy się wydarzyć, ale po prostu były to chytre dziewczyny, które dobrze wiedziały, co i jak. 
 Przewróciłem oczami, słysząc tłumaczenia naszego menadżera. Czasem zastanawiam się, co on z tego ma? Co zyska na tym, że uparcie chroni naszą ochronę? 
 Z kieszeni wyciągnąłem komórkę i wszedłem na pocztę, mając nadzieję, iż napisała do mnie Lena. Jestem ciekaw, co myśli o wczorajszym koncercie. Niestety, na koncie nic się nie pojawiło. No trudno, będę musiał czekać dalej, ale sam postanowiłem ją poinformować o bilecie na London Eye, które już dla niej zarezerwowałem.
 - Liam, a co ty o tym myślisz? - usłyszałem głos menadżera.
 Podniosłem wzrok i spojrzałem na wszystkich. Ruszyłem tylko ramionami i wstałem.
 - Posłuchaj, rób, co chcesz, ale postaraj się, żeby żadnemu z nas nic się nie stało.
 Powiedziałem swoją "radę" i wyszedłem. Długo nie musiałem czekać na oklaski ze strony chłopaków. Usiadłem na ławce przed gmachem i czekałem tam na resztę. 
 Po jakimś czasie wygramolili się na zewnątrz, ale na pierwszy rzut oka zauważyłem, że są jacyś szczęśliwi.
 - Będziemy mieć nowych ochroniarzy! - wrzasnął Niall, tańcząc swój irlandzki taniec. - Nie wiem, czy wiecie, ale wczoraj myślałem, że te laski się na mnie rzucą? 
 - Niall, skarbie - odezwałem się. - Ta laska skoczyła szybciej w tłum niż ty zrozumiałeś, że to nie nasze tancerki. 
 - Ale była jeszcze ta druga! 
 - Ja jej nie widziałem, a wy? - zwróciłem się do reszty.
 Tamci pokręcili głową, a Horan machnął na nas ręką i pobiegł w kierunku baru z fast foodem. Hmm... Chyba powinienem zadbać o jego kondycję, a nie pozwalać mu na takie wybryki? 
 Spojrzałem na Loczka, który nerwowo poprawiał swoją grzywę. Podszedłem do niego i położyłem rękę na jego ramieniu. On podniósł oczy i się do mnie uśmiechnął, ale wiedziałem, że jest coś nie tak. 
 - Mów jak na spowiedzi, o co chodzi? 
 - Dzisiaj mam randkę z Emmą, a nie powiedziałem o tym fakcie chłopakom i boję się, że jak się dowiedzą, to zacz...
 - Zamknij się. - Przewróciłem oczami. - Chodź.
 Zabrałem Stylesa na spacer. Miałem wrażenie, że potrzebuje rozmowy. Sam pamiętam jak się stresowałem przed pierwszą randką z Danielle, ale wszystko wypadło jak najlepiej.
 - Po pierwsze, nie masz powodu do strachu - po jakimś czasie się odezwałem. - Znasz chłopaków, pośmieją się trochę, ale po czasie przestaną. Najważniejsze jest, to żebyś ty był szczęśliwy. Jesteś szczęśliwy? - popatrzyłem na niego.
 - No jestem... Chyba.
 Wzdychnąłem. 
 - A jesteś szczęśliwy, że idziesz na randkę z Emmą?
 - Myślę, że tak.. Ale wiesz, ja jej nie widziałem od paru lat i nie wiem, co i jak... No, a jeszcze jak spotkamy dziennikarzy, to co ja im powiem? 
 Zmarszczyłem czoło i popatrzyłem na chłopaka. 
 - Chłopie, co ty się przejmujesz dziennikarzami? Dla ciebie najważniejsza powinna być dziewczyna. Pamiętaj o kwiatach i wyluzuj.
 Harry pokiwał głową na znak, że rozumie. W końcu się uśmiechnął do mnie, co powodowało, że chce się żyć. Cieszę się, że mogę pomagać innym, chociaż czasem i ja potrzebuję pomocy. 
 Razem z Loczkiem usiedliśmy w parku, gdzie ten zajął się zamawianiem kwiatów przez internet, a ja podziwiałem piękno przyrody. Chociaż już nie ma śniegu i wszędzie jest mokro, to uważam, że jest pięknie. Dlaczego? Bo czuję bijącą miłość z każdej strony. Ten park powinien nosić imię zakochanych, bo właśnie tutaj spotyka się najwięcej osób, które pragną być ze sobą do końca życia. 
 - Liam? - Młody dugnął mnie łokciem w żebra, na co syknąłem. - O, sorry.
 - Co się stało?
 - Czy to nie jest Danielle?
 Spojrzałem w kierunku, w którym mi pokazał Loczek. Faktycznie. Po drugiej stronie parku spacerowała dziewczyna, trzymając za rękę jakiegoś chłopaka. Widziałem na jej twarzy uśmiech, przez co mimowolnie i ja się uśmiechnąłem. W końcu się udało, w końcu ona jest z kimś kogo kocha. 
 Popatrzyłem na Harry'ego, który ze zdziwieniem na twarzy na mnie patrzył.
 - Podziwiam cię Liam, wiesz?
 - Dlaczego?
 - Bo ja nie potrafiłbym patrzeć jak miłość mojego życia, jest szczęśliwa z innym... 
 Poklepał mnie po ramieniu i odszedł. Jego słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Miłość mojego życia...? Przecież ja i Danielle, to zamknięty rozdział... Więc dlaczego, on to powiedział? 
 Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę i szepnąłem:
 - Mam nadzieję, że to On...

***
Mario, 03 listopada 2012r.

 Siedziałem w kuchni, przyglądając się jak moja mama robi obiad. Uwielbiałem jej obecność, była takim moim dobrym duszkiem. Zawsze zamiast iść do ojca i z nim pogadać, to przychodziłem do niej i próbowałem mówić, co mi leży na sercu, ale przeważnie kończyło się na tym, że siedziałem przytulony do jej nóg, ponieważ ona już od samego początku wiedziała, o co chodzi.
 - Wolisz naleśniki, czy placki? - zapytała się.
 - Dobrze wiesz, że nie mogę takich rzeczy jeść.
 Mama tylko fuknęła i nałożyła mi na talerz dwa naleśniki. Podając mi je, spojrzała mi w oczy.
 - Nikt nie musi wiedzieć.
 Pogłaskała mnie po głowie i usiadła naprzeciwko mnie. Uśmiechnąłem się do niej i zabrałem się za spożywanie tego cuda na talerzu.
 - O czym myślisz? 
 Podniosłem wzrok i wziąłem głęboki wdech. Odłożyłem widelec i wziąłem serwetkę, żeby przetrzeć swoją twarz.
 - O życiu.. Coraz częściej myślę o życiu. Dziwne, nie? - lekko się uśmiechnąłem. - Prawda jest taka, że odkąd odeszła Lena wszystko poprzewracało mi się do góry nogami. Już sam nie wiem, co jest dobre, a co złe. Mam wrażenie, że nie jestem sobą i nie byłem sobą podczas bycia z nią. 
 - O czym Kochanie mówisz? - zaczesała do tyłu swoje blond włosy.
 - Mam wrażenie, że w domu, wśród was jestem kimś innym, niż podczas treningów lub bycia z Leną. Starałem się na siłę być kimś innym, no i chyba właśnie w tamtej osobie ona się wtedy zakochała.
 Mama się uśmiechnęła.
 - Gdyby tak było, to przecież byłaby tu teraz. Skarbie, może masz rację, że w tobie są dwie osoby, ale nie wierzę, że taka mądra dziewczyna zakochała się w takim gburze.... 
 - Mamo!
 Ta tylko wstała i pocałowała mnie w czoło. No pięknie, czego ja się dowiaduję? Że jestem gburem? Zacząłem się śmiać na tę myśl. 
 Spojrzałem na lodówkę, gdzie wisiał obrazek od Olivera. Hmm... Może czas go odwiedzić? 
Szybko podniosłem się z miejsca.
 - Mamo wychodzę! - krzyknąłem i wybiegłem z domu.

No dobrze, obiecałam, więc jest. Dziękuję wszystkim, którym chce się komentować, bo przede wszystkim dzięki Wam jeszcze piszę. Przepraszam, że ja nie czytam Waszych blogów, ale dopiero od przyszłego tygodnia mam ferie, więc wiecie.. 
Przepraszam, że to jest takie nijakie, ale napisałam to przed momentem i po prostu minęło bardzo mało czasu, żeby wyszukać jakichkolwiek błędów. 
Kinga

P.S. W ferie nic się nie zmieni, jeżeli chodzi Wam o dodawanie rozdziałów