piątek, 11 października 2013

Rozdział dwudziesty pierwszy

Veronica, 14 grudnia 2012r.
 Razem z Leną wysiadłam z autobusu i kierowałyśmy się pod jakiś londyński stadion. Wciąż nie rozumiem, dlaczego zgodziłam się z nią tutaj dzisiaj przyjść? Wolałabym obierać ziemniaki dla całego wojska niż siedzieć niecałe dwie godziny i patrzeć na spoconych chłopaków, biegających za piłką. Nuda! – pomyślałam.
 Zbliżałyśmy się do bramki, która prowadziła na widownię. Zaczęłam zwalniać… Może jest jeszcze nadzieja, żeby zrezygnować z tego. Popatrzyłam na Lenę, która z uśmiechem na twarzy zaczęła szukać w swojej torbie biletów. Kiedy w końcu przeszliśmy przez bramkę wejściową, zatrzymałam się i rzuciłam na kratownicę.
 - Ja nie chcę iść, ja chcę do domu! – zaczęłam wrzeszczeć na cały głos.
 W tamtej chwili nie obchodziło mnie, że robię sobie obciach i ludzie patrzą na mnie krzywo. Miałam nadzieję, że to da Lenie w jakikolwiek sposób do myślenia i zabierze mnie np. do KFC.
 - Vera nie rób cyrku i chodź – warknęła Lena i mnie pociągnęła.
 Oczywiście nie poddawałam się. Spróbowałam na niej wersję ze wzrokiem bezdomnego pieska.
 - Ja naprawdę nie chcę tam iść – starałam się, żeby zadrgały mi wargi.
 Lena wzięła głęboki wdech i z kieszeni wyciągnęła telefon. Odwróciła się do mnie bokiem i wystukała jakiś numer, a po chwili przyłożyła aparat do ucha.
 - Yhy… - dziewczyna zaczęła rozmawiać z nieznajomym, a ja odzyskałam nadzieje. – Tak, tak… Jesteśmy pod stadionem…. Super, pa.
 Rozłączyła się i spojrzała na mnie.
 - Zadzwoniłaś po taksówkę – zapytałam z uśmiechem na twarzy.
 - Nie – mruknęła.
 Przewróciłam oczami i wróciłam do mojej zabawy.
 - Ja tam nie wejdę – znowu zaczęłam wrzeszczeć. – Ja nie lubię oglądać meczy! Wolę sztukę – spojrzałam na nią kątem oka, mając nadzieję, że w końcu się złamała, ale nic z tego, trzeba, to kontynuować dalej. – Nawet się zgodzę na lekcje chemii z tobą, ale naprawdę nie każ mi tam iść!
 Po chwili usłyszałam, że ktoś odchrząka. Przełknęłam ślinę i powoli zaczęłam odwracać głowę. Zobaczyłam za sobą wysokiego, napakowanego ‘bodyguard’a’ z poważną miną.
 - Jakiś problem? – zapytał swoim grubym głosem.
 Odebrało mi na chwilę mowę. Puściłam kratownicę i przełknęłam jeszcze raz ślinę. Po chwili odezwałam się.
 - Zgubiłam soczewkę! – pokazałam na ziemię i od razu kucnęłam, chcąc pokazać mu, że z wielkim zaangażowaniem jej szukam. – Może pan już odejść.
 - Sebastian – odezwała się Lena. – Możesz ją zabrać na nasze miejsca?
 Podniosłam głowę i z miną ‘wtf’ spojrzałam na swoją współlokatorkę.
 - Znasz go? – szepnęłam i wskazałam na niego palcem.
 - Jasne! – uśmiechnęła się. – Jest to jeden z ochroniarzy chłopaków.
 - Zdrajca – mruknęłam i wstałam.

***
Lena, 14 grudnia 2012r.
 Aż miło się zrobiło, kiedy znowu mogłam patrzeć na moją ukochaną drużynę. Zrobiło mi się ciepło, kiedy zobaczyłam gracza z numerem 10. Dawno nie widziałam go, muszę powiedzieć, że coś się w nim zmieniło… Nie wiedziałam, co to jest, ale wiem, że jest inne.
 Dużo radości sprawiła mi wizja dzisiejszej kolacji. Miałam nadzieję, że dostanę dzisiaj miejsca obok dziewczyn, ale daj coś, żeby ci Marco załatwił. Na szczęście miejsca mamy świetne i tutaj ma wielkie szczęście.
 - Ale ty widzisz tego arbitra! – Vera pokazała mi w stronę ławki gości zaraz po strzeleniu bramki przez BvB – Ale koleś ma ADHD! Już go lubię!
 Zmarszczyłam czoło i popatrzyłam na nią jak na wariatkę… Chociaż nie, bo wariatką ona zawsze jest.
 - Chodzi ci o Kloppa? – zapytałam.
 - Nie wiem jak mu jest, no ten w czapce!
 Popatrzyłam jeszcze raz w tamtą stronę. Jedyną osobą w czapce był trener zespołu z Niemiec, Klopp. Pokręciłam głową i schowałam twarz w ręce. Za jakie grzechy zabrałam taką osobę na mecz? Tylko sobie wstydu narobiłam.
 - Veronica, to jest trener, nie arbiter! – mruknęłam w jej stronę.
 - A nie jest to, to samo? – spojrzała na mnie zdumiona.
 - Niee… - pokręciłam głową. – Posłuchaj arbiter to sędzia, taki koleś biegający za piłkarzami z gwizdkiem a trener to trener.
 - A kij ci w oko! – krzyknęła. – To jest to samo.
 Zacisnęłam pięści. Jak ta dziewczyna doprowadza mnie do szału. Tak to ze mną jest. Nie potrafię się dogadać z osobami, które nie mają bladego pojęcia o piłce nożnej. Spojrzałam na Veronicę, która obżerała się popcornem… pominę już fakt, że nawet się ze mną nie podzieliła.
 - Ugh! Vera, wytłumaczę ci małą różnicę między arbitrem a trenerem. Mam nadzieję, że zrozumiesz. Sędzia to najczęściej idiota, a trener to super gość, ale zdarzają się przypadki idiotyzmu nieuleczalnego.

Trzy godziny później…

 Założyłam na siebie fioletową sukienkę ze srebrnym dekoltem. Do tego buty na obcasach, które były wysadzane srebrnymi cekinami. W przedpokoju złapałam czarną skórzaną kurtkę i kluczyki do mieszkania. Przejrzałam się w lusterku i wyszłam z domu. Wyszłam przed kamienicę, gdzie czekał na mnie najlepszy przyjaciel Very. Poprosiła go, żeby zawiózł mnie do restauracji…. A najlepiej, żeby mnie porzucił na jakimś pustkowiu za to, że zabrałam ją na mecz.
 - I jak było? – zadał pytanie, kiedy byliśmy już w samochodzie. Zdziwiłam się, kiedy zadał pytanie, bo nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. – Znam Veronicę wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że wszystko związane z piłką nożną jest ‘fee’. Na pewno teraz będzie ci wytykać do końca życia, że zmarnowałaś jej cały dzień.
 Popatrzyłam na chłopaka i zobaczyłam jak się uśmiecha pod nosem. Najwyraźniej on już wiele razy jej zmarnował takie dni.
 - Mi się podobało – odezwałam się. – Dawno nie byłam na meczu, chyba jakiś rok – zmarszczyłam nos. – Zawsze miałam coś innego do roboty i po prostu stęskniłam się za tym uczuciem. Kocham siedzieć na stadionie, tam gdzieś wśród tysięcy osób i cieszyć się z wygranej drużyny, lub płakać z resztą z powodu porażki. Kocham ten doping, kocham to uczucie, że wszyscy przez krótką chwilę możemy być rodziną…
 Chłopak na mnie popatrzył, a w jego oczach pojawiło się coś znajomego. On mnie rozumiał, on również zna to uczucie, o którym powiedziałam. Lecz dlaczego Veronica nigdy nie narzekała na niego? Mi zawsze wytyka, to, że kocham piłkę nożną.
 - Grasz? – zapytałam.
 - Grałem – tym razem jego uśmiech był delikatniejszy. – Kiedy mieszkałem jeszcze w Brighton, mój ojciec był moim trenerem. Po jego wypadku zrezygnowałem. Nie chciałem mieć z tym sportem nic wspólnego, za bardzo mi go przypominał…
 - Ten tatuaż – kiwnęłam na jego nadgarstek. – „Nie poddawaj się”…
 - Mój ojciec zawsze tak do mnie mówił – uśmiechnął się, patrząc na niego. – Lena, ja się nie poddałem… Postanowiłem poszukać czegoś nowego, nowej drogi w życiu… Czym była fotografia. Ojciec nie lubił jak podczas treningów, żeby skupić się na ćwiczeniach, wolałem bawić się aparatem w telefonie.
 Nie wiem, dlaczego, ale złapałam za jego dłoń. Kiedy popatrzył na mnie, uśmiechnęłam się. Był niesamowitą osobą, i teraz rozumiem, dlaczego Veronica się z nim przyjaźni. Taki przyjaciel to skarb.
 - Jesteśmy na miejscu – powiedział.
 Rozejrzałam się po parkingu. Faktycznie, byliśmy już na miejscu. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam go w policzek. Zauważyłam, że się zarumienił. Ach, uwielbiam to.
 - Powiem ci, że to było najmilsze 30 min w tym tygodniu… - uśmiechnęłam się.
 Chłopak pokręcił z uśmiechem na twarzy głową i wygonił mnie z samochodu. Na moje nieszczęście było cholernie zimno, podobno od jutra ma padać śnieg, więc nie ma co się dziwić… przecież połowa grudnia jest. Otworzyłam drzwi restauracji i podeszłam do recepcjonistki.
 - Dzień dobry, nazywam się Lena  Piszczek.
 - Witam panią – wzięła menu i podeszła do mnie. – Już czekają na panią.
 Pokiwałam głową i ruszyłam za kobietą. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy przytulę do chłopaków. Tak długo ich nie widziałam. Nie wiem jak ja sobie poradzę, kiedy pojadę na studia.. albo któryś z nich zmieni klub. Weszłyśmy na salę, gdzie przy eleganckim stoliku siedziała cała reszta. Zatrzymałam się w miejscu i uśmiechnęłam, a łzy napłynęły mi do oczu.
 Pierwszy zauważył mnie Kuba, który na mój widok się skrzywił.
 - Jak zawsze spóźniona – rzucił i zaraz wstał. – A myślałem, że będzie miło.
 Pokazałam mu język, a on odwdzięczył mi się tym samym.
 - W taki razie wyjdę i nie dostaniesz mojego prezentu  - poruszałam swoimi brwiami.
 - Nie, nie – pokręcił głową. – Jak już przyszłaś, to zostań. Szkoda paliwa na ciebie.
 - Jesteś tego pewien? – podeszłam bliżej.
 Kątem oka widziałam jak reszta się zaczyna nudzić. Na pewno chcieliby już się ze mną przywitać, albo chociaż zabrać się za jedzenie. No tak, chłopaki przecież dzisiaj za dużo nie zjedli, a jeszcze są po meczu.
 Spojrzałam na Kubę, który zagryzłam wargę jakby się zastanawiał, co zrobić. Po chwili pokiwał twierdząco głową, a ja rzuciłam mu się na szyję.
 - Wszystkiego najlepszego Kubuś! – zaczęłam go całować po policzkach, na co on się krzywił.
 - Pomocy! – zaczął krzyczeć. – Niech ktoś zabierze tą wariatkę ode mnie! I zabierze od niej mój prezent! Proszę!
 Odsunęłam się od niego i zrobiłam smutną minkę. Dałam mu zapakowany w żółto-czarny papier prezent, ale zastrzegłam, żeby otworzył go dopiero jutro w samolocie. Wiem, że on zawsze mnie nie słucha, ale tym razem dla mnie to bardzo ważne, a on chyba zrozumiał.
 Podbiegłam do reszty i zaczęłam się witać z każdym z osobna. Nawet Ewa zapomniała o ostatniej wpadce. A mój kuzyn jest cały i zdrowy. Usiadłam pomiędzy nim i Robertem, który cały czas dotykał materiału mojej sukienki. Ten chłopak jest chyba niewyżyty.
 - Powiecie mi, co u was? – zapytałam.
 - A co chcesz wiedzieć? – zapytał Robert z flirciarskim uśmieszkiem.
 - Przypominam ci, że twoja narzeczona siedzi obok – szepnęłam znowu na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli, a Robert zarumienił. – Co tam u dziewczynek?
 - Powiem ci – odezwał się Kuba z ‘bananem’ na ustach. – W końcu wracają na dobrą drogę…
 Nie wierzę, co to za gnida! – pomyślałam. Prowokuje mnie nawet w miejscu publicznym. Och, gdybyśmy byli u siebie, to na pewno już leżeli byśmy na ziemi, bijąc się poduszkami. U naszej dwójki  tak wygląda okazywanie uczuć. W tym momencie, to nawet nie byłam w stanie go kopnąć pod stołem… siedział za daleko.
 - Doprawdy? – w końcu się odezwałam. – A ja myślałam, że one już dawno to zrobiły… kiedy pojechałeś na obóz.
 Uśmiechnęłam się, doliczając sobie punkt. Ten tylko prychnął i zajął się swoją kolacją. Oczywiście, dobrze wiem, że za jakiś czas znowu się zacznie ze mną droczyć, ale mi to nie przeszkadza. Z nikim tego nie robiłam prawie od trzech tygodni. Muszę to w końcu nadrobić.
 Kiedy impreza zbliżała się do końca, zrobiło mi się przykro. Wiedziałam, że dopiero zobaczymy się we Wigilię… a nawet nie z wszystkimi, ponieważ tylko Łukasz będzie obchodzić w tym roku Boże Narodzenie w Niemczech. Oczywiście, przyjedzie tam nasza rodzina. Te święta są jedynym czasem, kiedy możemy się spotkać z wszystkimi naszymi bliskimi.
 Po wyjściu z restauracji Łukasz zaczął nalegać, żebym zgodziła się na podwózkę. Po tym jak Ewa na mnie spojrzała nie miałam innego wyjścia… tak, wciąż mnie przeraża. Ci w ogóle mają szczęście, bo mogą jeździć tak wygodnymi limuzynami, a ja wszędzie muszę jeździć autobusami.
 Nie miałam ochoty stąd wychodzić, ale nie chciałam ich zatrzymywać. Jestem pewna, że Agata ma w planach urządzić Kubie ciekawą urodzinową noc. Pożegnałam się i wysiadłam z pojazdu. W ostatniej chwili zatrzymałam się i spojrzałam do środka.
 - Kuba, jedno pytanie – wyszczerzyłam się. – Jak to jest być starym dziadem?
 - Trzymajcie mnie! – warknął, a ja z uśmiechem się wycofałam.
 Uznaję ten dzień za udany. Weszłam do mieszkania i po cichu skierowałam się do swojego pokoju. Nie wiem, dlaczego, ale coś mnie skusiło, żeby zajrzeć do pokoju Veroniki. Otworzyłam drzwi, tak, że blade światło wpadło do jej sypialni. Zobaczyłam, że na łóżku leży ona przytulona do jakiegoś chłopaka. Nie zdążyłam zobaczyć jego twarzy, ponieważ dostałam SMS’a.
 Cholera! – pomyślałam, bo nie wyciszyłam telefonu. Wycofałam się z pokoju i odczytałam wiadomość.
Zabiję Cię za to zdjęcie ~Kuba

 Wiedziałam, że nie wytrzyma z otwarciem prezentu do jutra… przecież to Kuba! Uśmiechnęłam się na wspomnienie zdjęcia, które mu wręczyłam. To jedyne, gdzie jesteśmy tylko we dwójkę. Małym uchyłkiem jest, to że podczas jego robienia Kuba spał sobie smacznie z otwartą buzią.