wtorek, 24 grudnia 2013

Epilog (w innej wersji)

18 grudnia 2017 r.

CO SIĘ STAŁO Z...? 
Lena - dziewczyna w końcu zdecydowała się, co chce robić. Wybrała się na studia germanistyczne, czyli poszła w ślady matki. Chcąc zadowolić swojego ojca, wróciła do trenowania piłki nożnej w klubie uniwersyteckim. Była jedną z najlepszych zawodniczek. Jest w trakcie szukania pracy. W Boże Narodzenie razem z Mario biorą ślub. Liam nigdy się do niej nie odezwał. Wciąż się przyjaźni z Veronicą i Steven'em.
Mario - przeszedł do klubu Bayern Monachium. Wciąż przyjaźni się z Siną oraz Oliverem. W Boże Narodzenie żeni się z Leną. Wciąż działa charytatywnie. 
Veronica - po zakończonych studiach przeprowadziła się do Dormundu, gdzie jest docenianą architektką wnętrz. Jest zaręczona z Marco. Została chrzestną córeczki Stevena. Wciąż się z nim i Leną przyjaźni.
Liam - odzyskał Danielle, z którą od czterech lat jest żonaty. Wciąż śpiewa w 1D. Nigdy nie napisał do Leny.
Steven - ma czteroletnią córeczkę Lilly. Od trzech lat jest żonaty z Stacy, z którą mieszkają w Brighton. Odzyskał kontakt ze swoją rodziną. Zajął miejsce swojego ojca w miejscowym klubie sportowym oraz jest jednym z najlepszych reporterów sportowych w kraju. Wciąż przyjaźni się z Veronicą i Leną. 
Sina - po długiej przyjaźni z Marcelem, dała mu szansę i od roku jest mężatką. Jest w ósmym miesiącu ciąży z nim. Nigdy nie powiedziała Oliverowi, że Matt nie był jego biologicznym ojcem. Wciąż pomaga chorej matce nieżyjącego męża. Do dnia dzisiejszego przyjaźni się z Mario. 
Oliver - w końcu wygrał z rakiem. Poznał dziewczynę, z którą jest szczęśliwy. Każdego miesiąca przychodzi do szpitala i pociesza chore dzieci. Od sytuacji sprzed pięciu lat już nigdy nie powiedział, że umiera. Wciąż uważa się za dłużnika u Mario, ponieważ według niego to dzięki niemu jego matka w końcu nie jest sama. 
Łukasz - wciąż gra w Dortmundzie i przyjaźni się z Kubą. Został po raz drugi ojcem, tym razem urodziły mu się bliźniaki: Kasia i Szymon.
Kuba - wciąż gra w Dortmundzie i przyjaźni się  Łukaszem. W zeszłym roku Agata urodziła mu drugą córeczkę, Patrycję. Wciąż jego ulubionym hobby jest dokuczanie Lenie.
Lewy - odszedł do Madrytu i zerwał kontakt z byłymi przyjaciółmi. Od czterech lat jest żonaty z Anią. Nie planują w bliskiej przyszłości dzieci.

Nie wiesz czegoś na temat bohaterów? Napisz, to odpowiem na Twoje pytanie. 

KONIEC

Takim oto sposobem pożegnałam się z tym opowiadaniem, jak również z 1D. Mam nadzieję, że Wy również uwierzyłyście w magię świąt. Nie wiem, czy będę pisać dalej... Możliwe, że za jakiś rok zacznę nowe opowiadanie, ale tym razem nie będzie ono związane z żadnymi sławnymi osobami. 
Dziękuję, że byłeś!
Kinga

WESOŁYCH ŚWIĄT!

czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział dwudziesty szósty

Veronica, 23 grudnia 2012r.
 Razem z Marco weszliśmy do kawiarenki, gdzie zawsze przychodziłam po zajęciach. Zdjęłam płaszcz i podałam go chłopakowi, który poszedł zawiesić go na wieszak.
 Starałam się nie zwracać uwagi na to, że osoby będące tutaj, rozpoznają w Reusie sławnego piłkarza. Skierowałam się do stolika pod oknem, gdzie czekał na mnie już Steven ze swoją dziewczyną.
 Dotknęłam jego ramienia i się uśmiechnęłam, kiedy drgnął pod wpływem mojego dotyku. Od razu wstał i mnie przytulił.
 - Cieszę się, że jesteś - szepnął mi do ucha.
 - Ja też się cieszę.
 Odsunęłam się od niego i spojrzałam na wysoką blondynkę, która niezręcznie się uśmiechała. Nie była przyzwyczajona do takich czułości z naszej strony, ale liczę, że to z biegiem czasu się zmieni.
 - Vera, poznaj Stacy.
 Uśmiechnęłam się do niej i przytuliłam dziewczynę. Nie wierzę, że w tej drobnej istotce rozwija się życie.
Kiedy podszedł Reus przedstawiłam go oficjalnie tej dwójce. Myślę, że już nadeszła pora.
 - Macie jakieś plany na święta? - zapytała nas Stacy, kiedy skończyliśmy jeść sernik.
 Spojrzałam z Marco na siebie i uśmiechnęliśmy się.
 - Lecimy razem z Leną do Dortmundu... Reus chce przedstawić mnie swoim rodzicom.
 Steven na te słowa się zakrztusił, znał mnie tak długo, że nie spodziewał się takiego wyznania. Razem z jego dziewczyną rzuciłyśmy się mu na pomoc, a kiedy "uratowałyśmy" przyjaciela, przybiłyśmy sobie piątkę. Powiem szczerze, że nawet polubiłam tą dziewczynę.
 - Żeby się potem nie okazało, że szybciej ode mnie się ustatkujesz - mruknął Steven.
 - Nie, na to jeszcze z Marco mamy czas - pocałowałam swojego chłopaka w policzek, na co on się delikatnie zarumienił. - A jak z wami? Co robicie?
 Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka i złapała go za rękę.
 - Wiecie co.. Już wiem, że będę chrzestną, itp.  Chcę tylko wiedzieć, co robicie w święta - widelczykiem zabrałam rodzynkę z jego talerza.
 - Zawsze musisz zniszczyć chwilę, nie? - rzucił we mnie drugą rodzynką. - W święta jedziemy do mamy...
 Zobaczyłam jak do jego oczu napływają łzy. Słysząc te słowa, również się wzruszyłam. Od śmierci ojca nie odwiedził Brighton. Odrzucał wszystkie telefony od matki, od braci... A po tylu latach wraca. Nigdy mi się go nie udało namówić do powrotu, a tutaj taka Stacy go zmieniła. Prawdopodobnie będę jej dłużniczką do końca życia.
 - Ale to nie wszystko... Dostałem stypendium, żeby studiować w Paryżu... Oraz pracę jako trener.
 - Grasz? - odezwał się Marco.
 - Grałem... - spojrzał na swój nadgarstek, gdzie miał wytatuowane słowa swojego ojca - I myślę, że już nadszedł czas, żeby do tego wrócić.
 Musiałam wstać i podejść do Stevena. Przytuliłam się do niego i pozwoliłam swoim łzom wypłynąć. Przez lata nie wierzyłam, że święta mogą być magiczne. Pomyliłam się. Święta są pełne magii, a on jest najwspanialszym przykładem. Wiedziałam, że pojawienie się Stevena na mojej drodze, to był jakiś dar.
 - Wesołych Świąt - szepnęłam do jego ucha i pocałowałam w policzek.

***
Mario, 23 grudnia 2012r. 
 - Jak się spóźnimy, to tylko przez mamę - mruknął Oliver, kiedy staliśmy na światłach.
 Spojrzałem w przednie lusterko i zobaczyłem oburzoną minę chłopaka. Delikatnie uniosłem kąciki ust, widząc jak jego babcia zaczyna go łaskotać. Popatrzyłem też na Sinę, która z denerwowania poprawiała sukienkę, którą razem z Oliverem daliśmy jej na święta.
 - Ślicznie wyglądasz - powiedziałem.
 - Dziwnie się czuję - powiedziała tak cicho, żeby ci z tyłu jej nie słyszeli. - Musiała kosztować fortunę.
 Przewróciłem oczami, wiedząc do czego zmierza. Po chwili posłałem jej uśmiech i ruszyłem. Na szczęście po jakimś czasie w końcu dojechaliśmy na miejsce. Na sali już było słychać świąteczne kolędy i głośne śmiechy. Zapach ciepłych potraw powodowały, że już byłem głodny.
 Rozejrzałem się po sali w nadziei, że zobaczę Reusa, ale ten chyba nadal siedzi w Londynie. No cóż...
 Odebrałem od pań płaszcze i razem z małym pomocnikiem zanieśliśmy je do szatni. Oczywiście, Młody aż skakał z radości, widząc swoich ulubieńców.
 - Zaraz wręczę panu numerki - powiedział pan za ladą i odszedł.
 - Mario - Schmelzer poklepał mnie po plecach. - Kim jest ten Młodzieniec.
 Przybił Oliverowi żółwika i spojrzał na mnie.
 - Oliver, to jest Marcel.. Marcel, poznaj mojego przyjaciela, Olivera.
 - No siemka, jego przyjaciele, to też moi przyjaciele - sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął jakiegoś cukierka. - Proszę... Wciąż Roman zapomina, że nie lubię marcepanowych...
 - Masz to od pana Weidenfellera? - chłopczyk zrobił wielkie oczy. - Chyba postawię sobie to na szafce...
 Marcel z przerażeniem spojrzał na mnie.
 - Jeszcze nie przywykł do tego, że mnie zna - poklepałem kumpla po plecach.
 - Rozumiem - pokiwał głową.
 Podbiegła do nas Sina, która była lekko zdyszana.
 - Marco, zapomniałam z płaszcza wyciągnąć telefonu - uśmiechnęła się zawstydzona.
 - Już ci daję num...
 - Sina? - przerwał mi Schmelzer. - To ty?
 Dziewczyna spojrzała na mojego kolegę z drużyny i jej noga się podwinęła na szpilkach, powodując, że upadła w jego kierunku. On delikatnie ją podniósł i spojrzał na nią. W jego oczach było coś znajomego, ale zarazem obcego.
 - Znacie się?
 - Sina Menz, prawda? - wciąż się uśmiechał.
 - Znaczy się, teraz Sina Roeske - widziałem jak się przyjaciółka lekko zarumieniła.
 Razem z Oliverem szeroko otwartymi oczami patrzyliśmy na zachowanie tej dwójki, czekając na jakieś wyjaśnienia.
 - O cholera - wymsknęło mu się, bo zaraz zakrył usta dłonią. - Ale wypiękniałaś... No proszę, to ten przystojniaczek - kiwnął w kierunku chłopaka - to twój? - Sina pokiwała twierdząco głową. - Matt musi być z niego dumny, nie?
 Kobieta spuściła głowę i odebrała swój płaszcz, szukając swojego telefonu.
 - Powiedziałem coś nie tak? - Marcel spojrzał na mnie.
 - Nie, nie... - dziewczyna znowu na niego spojrzała. - Po prostu Matt nie żyje.
 - Nie wiedziałem...
 - A skąd miałeś wiedzieć? - uśmiechnęła się słabo. - Tyle lat minęło od naszego ostatniego spotkania... Och - dziewczyna spojrzała na mnie i Olivera. - Przepraszam, nie wiecie, o co chodzi. Więc... Ja i Marcel przyjaźniliśmy się w dzieciństwie, ale później się przeniósł tutaj.. A ja pojechałam za nim.
 - Poczekaj, pocze.. - chciałem o coś zapytać, ale Marcel mi znowu przerwał.
 - Chcesz mi powiedzieć, że przyjechałaś tutaj dla mnie?
 - Najwyraźniej niepotrzebnie - spuściła głowę. - To było dawno... Zapomnij.
 - Jak mam o tym zapomnieć? - podniósł jej głowę do góry. - Od lat o tobie myślałem, za każdym razem kiedy wracałem do domu miałem nadzieję, że byłaś u rodziców, że zostawiłaś wiadomość. Byłem idiotą wtedy, kiedy cię ignorowałem... W końcu kiedy już cię nigdy nie zobaczyłem, to odpuściłem, uznałem, że jesteś szczęśliwa.
 - Marcel, przyjechałam tam dla ciebie, ale ty mnie zostawiłeś... Nie wiem, co by się stało, gdy... - przerwałem jej.
 - Oliver, przypomniało mi się, że zaraz przyjdzie Mikołaj Święty, a babcia jest za stara, żeby siadać mu na kolana..
 Chłopak zapomniał o całej sprawie i pobiegł na salę. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie w ramach podziękować, na pewno nie chciałaby, żeby jej syn był świadkiem tego, co zaraz może się zdarzyć.
 - Nie wiesz, co by się stało gdy? - Marcel zaczął naciskać na Sinę.
 - Gdyby nie Matt... - mruknęła. - Bo kto by przyjął dziewczynę z domu dziecka z brzuchem? No kto?
 Najwyraźniej i mnie, i Schmelzera zatkało. Domyślałem się, że on jest chłopakiem z jej przeszłości, ale nie spodziewałem się tego, że ona wie kim jest tak naprawdę ojciec Olivera.
 - Chcesz mi powiedzieć, że on jest moim synem? - szepnął.
 - Tak, Matt był bezpłodny, a wiedział, że jego matka zawsze marzyła o wnukach... Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, więc mieliśmy umowę... Problem w tym, że chociaż go kochałam ponad wszystko, to zawsze byłeś jeszcze ty...
 - Sina - Marcel nie wiedział, co powiedzieć. Wciąż próbował jakoś zaakceptować fakt, że ma dziecko. - Przepraszam cię.
 - Nie masz za co przepraszać, a teraz przepraszam muszę wyjść na chwilę.
 Dziewczyna przecisnęła się przez tłum w kierunku wyjścia. Spojrzałem na kumpla, który stał jak kołek. Widziałem, że przeżył szok. Nie spodziewał się, że w taki dzień jak dzisiaj dowie się prawdy o swoim życiu.
 - Wiesz, że od lat wiązałem się z dziewczynami podobnymi do niej? - spojrzał na mnie. - Ale wszystkie nie były nią. Przez lata miałem siebie dosyć za to, że kiedy tutaj ją zobaczyłem, to ją olałem... Jeszcze ta ciąża wtedy... Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją z brzuchem, to przez głowę przeszły mi najgorsze myśli. Ale właśnie wtedy uświadomiłem sobie jak bardzo ją kocham...
 - Kochasz ją jeszcze? - położyłem dłoń na jego ramieniu.
 - Myślałem, że w końcu o niej zapomniałem, ale jak ją zobaczyłem... -zamilkł. - Stary, ja ją wciąż kocham, ja... ja nie wiem, czy będę potrafił o niej zapomnieć... Stary, ja mam syna!
 - Stary, to leć za nią - kiwnąłem głową w stronę wyjścia.
 - Tak zrobię - pokiwał głowy. - Dzięki i Wesołych Świąt!

***
Lena, 24 grudnia 2012r.
 Taksówka zatrzymała się pod domem Łukasza. Słuchając piosenki Michaela Buble "Christmas", spojrzałam na dom, który był obsypany śniegiem. Uśmiechnęłam się, wyczuwając wyczucie czasu.
 Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na dwójkę przyjaciół, którzy siedzieli obok mnie. Objęłam ich ramieniem i się pożegnałam. Wiedziałam, że kiedy wyjdę z pojazdu, to ten rozdział również zostanie zamknięty. Już nigdy nie zobaczę jak Steven dzwoni do drzwi a szalona Vera dopiero, co wstała. Bałam się, że mój wyjazd w niczym mi nie pomoże, ale myliłam się. Zyskałam nowych znajomych, straciłam starych. Podjęłam już decyzję do wszystkich wątpliwych spraw, które od miesięcy mnie dręczyły. Już wszystko wiem.
 Zaczęłam machać odjeżdżającej taksówce. Kiedy zniknęła za rogiem, podeszłam do bramy. Spojrzałam na lewo, gdzie stał pusty dom Kuby. Ten nawet się nie wysilił, żeby go jakoś ładnie przystroić. Ale po co? Przecież nigdy go nie ma w święta w Dormundzie.
 Przeniosłam wzrok na dom Łukasza, co spowodowało tęsknotę. Tak długo mnie tutaj nie było... Nawet krajobraz się zmienił, bo wszystko pochłonął bielutki śnieg. W końcu jestem w moim niemieckim domu. Och, mam nadzieję, że pani Clinton dotarła już do USA, na święta do swojego syna.
 Stanęłam jeszcze na palcach i zerknęłam przez szparę w płocie na plac. Był on pełen ustrojonych choinek. Uśmiechnęłam się i nacisnęłam na dzwonek przy domofonie. Długo nie musiałam czekać. Przede mną stanęła niska blondynka z olbrzymim bananem na ustach.
 - Lena! - przytuliła mnie do siebie i nie chciała puścić. Cała mama.
 Również objęłam ją ramieniem i zaczęłyśmy się kołysać na boki. Napłynęły mi do oczu łzy, nie spodziewałam się, że może mi tak bardzo tego brakować. Nigdy, przenigdy już nie wyjadę na tak długo.
 - Dziecko! - mruknęła. - Co ty w tym Londynie jadłaś? Sama skóra i kości...
 Prychnęłam i pokręciłam głową. Mama pomogła mi z bagażem i wzięła walizkę. Ja sama złapałam małą torbę i weszłam na plac, zamykając za sobą furtkę. Wchodząc do domu, poczułam zapach przyrządzanych potraw. Boże! Nie wiem przypadkiem, czy będę potrafiła po tej kolacji jeszcze chodzić.
 Zdjęłam swój płaszcz i powiesiłam na wieszaku. Najwidoczniej ciocia lub Ewa zrobili jeszcze dla mnie miejsce, bo po widocznej ilości kurtek i płaszczy mogę uznać, że są już wszyscy.
 Do przedpokoju wpadło dwóch urwisów z karabinami, którzy na mój widok je spuścili. Pobiegli w moim kierunku, rzucając się na szyję.
 - Aaa.... - bo mnie udusicie.
 Młodzi odsunęli się ode mnie, że mogłam się im w końcu przyjrzeć. Oboje jak dwie krople wody. Byli to bliźniacy, dzieci mojego najstarszego kuzyna, Marka.
 - Żeby nie pomylić - uśmiechnęłam się do nich. - Karol i Benio? - pokazałam od lewej do prawej.
 - Ciociu! Zawsze to pomylisz! - machnął ręką "Benio". - Idziesz z nami pograć? Tata, wujek Adam i wujek Łukasz już szykują bramki...
 - Oczywiście, mama i ciocia Ewa już narzekają... - skończył za niego brat.
 - Dobrze, że wujek Adam nie ma żadnej dziewczyny...
 - Jak to?! - Benio spojrzał w szoku na brata. - Myślałem, że jest on jes...
 - Dzieciaki dajcie Lenie spokój - do przedpokoju wpadła ich babcia. - Lenuś, Skarbie... No chodź do mnie tutaj!
 Ciocia przytuliła mnie do siebie, że była bliska połamania mi wszystkich żeber. Zaprowadziła mnie do salonu, gdzie praca wrzała. Oczywiście, nie wszystkim było śpieszno do roboty, bo moi kochani kuzyni jak zawsze się obijali.
 Podbiegłam do nich i wskoczyłam na plecy pierwszego lepszego. Oczywiście, nieszczęśnikiem był Adam, który pod moim ciężarem aż jęknął.
 - Adaaaś! - wrzasnęłam mu do ucha. - Przydałoby się wpaść na tą siłownię przy domku!
 Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja mu dałam buziaka w policzek.
 Kiedy zeskoczyłam z niego, podeszłam do Marka i wyprzytulałam go na wsze czasu. Potem podbiegłam do mojego najwspanialszego kuzyna i rzuciłam mu się na szyję.
 - Jeruuunie! - mruknął mi do ucha. - Nie spodziewałem się, że tak się za mną stęskniłaś.
 - Każdego dnia umierałam z tęsknoty za tobą...
 - Gramy!! - wrzasnął Karol i kopnął piłkę, która odbiła się o ścianę i trafiła wujka Kazimierza w tyłek.

***
Mario, 24 grudnia 2012r. 
 Cisnąłem kolejną śnieżką w dal. Już nie czułem swoich palców u dłoń i nóg, ponieważ od ponad godziny stałem już pod dortmundzką choinką, gdzie byłem umówiony z Leną. Spojrzałem na zegar, który był umieszczony na wieży kościoła. Było już dziesięć minut po dwudziestej. Spóźnia się, co nie jest do niej podobne.
 Usłyszałem kolędę, którą musiała śpiewać cała rodzina z dziećmi. Najwyraźniej muszą być już po kolacji wigilijnej. Jeszcze raz spojrzałem na zegarek.
 - Więc podjęła decyzję - mruknąłem sam do siebie. - Rozumiem...
 Ruszyłem w kierunku mieszkania. Daleko nie miałem, ale droga mi się dłużyła. Nie wyobrażałem sobie takiego końca, ale może tak miało być? Bo co jeżeli nie ja jestem jej przeznaczony? Co jeżeli poznała kogoś z kim może w końcu ułożyć sobie życie? Może poznała tego przyjaciela, z którym wiecznie pisała?
 Wszedłem do swojego wieżowca i poczułem przeróżne zapachy, które przypomniały mi Wigilię w klubie. Ciekawy jestem jak potoczą się losy Siny i Marcela. Ufam, że wyjaśnili sobie wszystko i przy okazji pochwalą mi się.
 Otworzyłem drzwi do mieszkania i zapaliłem światło. Dawno tutaj tak cicho nie było. Musiałbym w końcu zadzwonić do rodziców z życzeniami. Wszedłem na chwilkę do pokoju i sięgnąłem po książkę, gdzie miałem zapisany numer do babci, ponieważ rodzice w nawyku mają wyciszanie telefonu. Coś wypadło mi z niej, ale nie zwróciłem na to uwagi póki nie zobaczyłem uśmiechniętą dziewczynę.
 Upadłem na kolana i złapałem zdjęcie Leny.
 - Boże... Teraz wiem jak bardzo ciebie kocham... I jak tęsknię..

*** 
Lena, 24 grudnia 2012r. 
 Cholera! Jak mogłam się spóźnić?! No jak?! Czekałam na ten dzień od miesiąca, a tutaj jedna kolacja z rodziną i wszystko mogłam stracić. Mario nie było już pod choinką, dlatego się boję. Liczę, że zastanę go jeszcze w mieszkaniu.
 Zaczęłam szarpać klamkę od wejścia na klatkę, ale na moje nieszczęście było zamknięte. No nie! Na pewno nie naprawili jeszcze domofonu... Zaczęłam pukać w szybę w nadziei, że ktoś mnie usłyszy. Nawet nie mam jak zadzwonić do chłopaka, bo w pośpiechu zapomniałam o telefonie.
 Po jakimś czasie zobaczyłam jak na klatce zapala się światło i na dół schodzi starszy pan, który musiał być chory, ponieważ cały dygotał.
 - Dobry wieczór dziecko - powiedział ściszonym głosem. - Zapomniałaś klucza, tak? Och, nie naprawili tego domofonu jeszcze...
 - Dziękuję panu! - z radością weszłam do środka. - Wesołych Świąt!
 Szybko zaczęłam biec po schodach. Kiedy w końcu dobiegłam do mieszkania Mario, zatrzymałam się, żeby nabrać powietrza. Moje ręce ze strachu zaczęły drżeć... Od dawna tak się nie bałam.
 Położyłam pięść na drzwiach, chcąc zapukać, ale zwątpiłam. Opuściłam rękę na klamkę i delikatnie ją nacisnęłam - było otwarte. Cicho pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Było tutaj ponuro, ale w salonie paliła się choinka. Skierowałam się więc tam.
 Zobaczyłam go. Siedział przy stole i trzymał coś w dłoni. Chociaż było tutaj pół ciemno, to widziałam w jego oczach łzy. Czyli to jest możliwe... Czy on naprawdę przestał myśleć tylko osobie?
 Zapukałam w framugę, a ten z przerażenia drgnął i spojrzał na mnie.
 - Przepraszam za spóźnienie - słabo się uśmiechnęłam. - Nigdy wcześniej mi się takie coś nie zdarzyło...
 - Jesteś - usłyszałam w jego głosie zdumienie.
 Wstał i podszedł bliżej mnie. Poczułam jego perfumy, przez które przeze mnie przeszły dreszcze.
 - Tak, jestem - do moich oczu zaczęły napływać łzy. - Wesołych Świąt!
 - Nie wiem, czy będą takie wesołe... - podniósł swoją rękę, chcąc pogłaskać mnie jak zawsze po policzku, ale zatrzymał ją w połowie drogi. - Jak minął ci poby...
 Przerwałam mu, całując go. Znowu poczułam ten żar wydobywający się z jego ciała. Nie potrafiłam już się od niego odsunąć. Tak bardzo mi go brakowało.
 - Kocham cię, Mario, rozumiesz? - oparłam swoje czoło o jego. - Nie chcę cię już nigdy zostawiać, ale nie dam rady, jeżeli nie zmieniłeś się..
 Chłopak pocałował mnie jeszcze raz, ale tym razem czułam jak się uśmiecha.
 - Ja ciebie też kocham... I daj mi szansę.. proszę.
 Rzuciłam się w jego ramiona, nie potrafiąc się oderwać.


sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział dwudziesty piąty

Lena, 21 grudnia 2012r.
 Szybko przeskakiwałam po schodach, kierując się do mieszkania. Dzisiejszej nocy była zamieć, która zaśnieżyła całą ulicę. Z powodu, że i tak nic ciekawszego do roboty nie mam, postanowiłam pomóc w odśnieżaniu chodnika. Przez to w końcu miałam okazję po niecałym miesiącu, poznać sąsiadów Very, których ona sama jeszcze nie zna.
 Po trzech godzinach ciężkiej pracy, pani Clinton zaproponowała mi gorącą herbatę i ciastka. Kobieta okazała się bardzo miłą staruszką, która od wielu lat jest skazana na samotne życie. Jej mąż nie żyje już od dwóch dekad, a jedyny syn mieszka od kilkunastu lat w Ameryce. Jak się dowiedziałam, odkąd tam mieszka, to odwiedził ją tylko kilka razy, ponieważ nie potrafi znaleźć czasu. Jej marzeniem jest zrobienie mu niespodzianki na święta i polecieć tam do niego. Niestety, jest świadoma, że jest już za późno na rezerwację biletu.
 Weszłam do mieszkania i zamknęłam po cichu drzwi. Veroniki nie było, ponieważ pojechała dzisiaj rano na uczelnię, żeby razem z kumplami spędzić Wigilię.
 Poczułam zapach świątecznego piernika, ale nie takiego samego, co czułam u pani Clinton. Był to polski zapach. Powiesiłam swój płaszcz na wieszaku i na palcach weszłam do kuchni. Moim oczom ukazał się Marco w całej okazałości, który stał tyłem. Oczywiście, nie obraziłabym się, gdyby blondasek założył na siebie coś więcej niż tylko bokserki z Superman'em. Chociaż z drugiej strony, nawet mi to nie przeszkadzało, bo tyłeczek miał zgrabny i miło popatrzeć, kiedy prawdziwy facet robi ciasteczka.
 Usiadłam cicho na krześle i sięgnęłam po kartkę z przepisem. Już na pierwszy rzut oka poznałam pismo Ewy.
 - Pomóc ci w czymś? - zapytałam, odkładając kartkę na swoje miejsce.
 - Kur... - chłopak się odwrócił i spojrzał na mnie wielkimi oczyma. Złapał się za serce i głośno oddychał. - Nigdy, przenigdy już mnie nie strasz!
 - Przepraszam - zawstydziłam się, kiedy zobaczyłam chłopaka półnagiego. - Widzę, że pieczesz babeczki...
 - Tak - uśmiechnął się. - Tylko nie wiem, czy wyszły? - kiwnął głową w kierunku blachy. - Skosztujesz?
 Pokiwałam ochoczo głową i chwilę później stałam już nad babeczkami. Wzięłam do ręki największe ciasteczko i zaciągnęłam się jego zapachem. Uwielbiam ten zapach, przypomina mi o tym, że zaraz są święta. Odgryzłam kawałek i ponownie się zaczęłam zachwycać. Oparłam się biodrem o blat i spojrzałam na chłopaka, który czekał na opinię.
 - Marco - zaczęłam, starając się przeciągać. - Znamy się już tyle... A ty mi nigdy nie powiedziałeś, że w tobie płynie polska krew...
 - Smakuje ci? - na jego twarzy pojawił się uśmiech.
 - Przepyszne - starałam się skupić na jego twarzy, ale mój wzrok niestety uciekał na dół. - Reus... Mam prośbę.
 Chłopak podążył za moim wzrokiem, a kiedy zrozumiał o co mi chodzi, zarumienił się i wyszedł z kuchni, zmierzając do pokoju, gdzie zaczął przeszukiwać walizkę w nadziei, że znajdzie jakieś czyste ubranie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale widząc jaki pozostawił bałagan, wyszłam jak najszybciej.
 Wkroczyłam dumnie do salonu i podeszłam do szafki z filmami. Przejrzałam wzrokiem zbiór filmów. Veroniki. Posiała ich wiele, z różnych krajów, o różnej tematyce, a nawet w różnych językach. Z racji tego, że dziewczyna jest bardzo pokręcona, to spodziewałoby się, że i tutaj będzie jakiś chaos, ale nie. Stworzyła ona w tym miejscu jakiś system, który pomaga mi odnaleźć film, na który mam ochotę. Sięgnęłam po film świąteczny o tematyce miłosnej i włożyłam go do DVD. Położyłam się na sofie, z tajemnej skrytki współlokatorki wyciągnęłam tabliczkę mlecznej czekolady.
 - Lena - nade mną stanął Marco. - Bo zapomniałem ci wspomnieć, że Liam dzisiaj był.
 Podniosłam się wyżej na sofie i popatrzyłam na chłopaka.
 - Co chciał? - uśmiechnęłam się do niego.
 - Prosił mnie, żebym ci wręczył... - zza pleców wyciągnął srebrną kopertę.
 Podał mi go i z niezręcznym uśmiechem wyszedł z pokoju.
 Spojrzałam na kopertę i palcami dotknęłam swojego imienia, które było napisane pięknym pismem. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy przypomniałam sobie początki naszej znajomości i te jego koślawe pismo. Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej list.

Droga Leno,
zastanawiasz się na pewno, dlaczego do Ciebie piszę, zamiast po prostu przyjść porozmawiać. Od lat myślałem, że kiedy Cię w końcu spotkam, to będziemy nierozłączni. Ciągłe spacery, wypady na miasto w godzinach wieczornych, głupota do potęgi n-tej. Niestety, wszystko było nie tak. Obawiam się, że sukces mojej grupy zmienił mnie. Ty jesteś jedną z nielicznych osób, które przypominają mi o tym, co było. Tak, co było. Przepraszam Cię za to, przepraszam, że byłem fatalnym przyjacielem w tak trudnym czasie dla Ciebie. Wolałem się uganiać za Twoją współlokatorką, zamiast zaprosić Cię do kina. To nawet mój przyjaciel, Niall zaprosił Cię gdziekolwiek częściej niż ja. 
 Moja Droga, chcę się z Tobą pożegnać. Po ostatniej rozmowie z Veronicą, uświadomiłem sobie, czego szukam. Nie chcę stracić kogoś kogo kocham, ale wiem, że nieważne, co wybiorę, to i tak ktoś ucierpi. Próbowałem sobie od miesięcy wmówić, że rozstanie z Danielle, to było nic, że będziemy przyjaciółmi, a ja sobie kogoś znajdę. Zabolało mnie, kiedy usłyszałem, że się z kimś związała. Chciałem coś zrobić, ale widziałem, że jest szczęśliwa. Jej radość mnie napełniała takim spokojem. Lecz, kiedy wczoraj mi wyznała, że wyjeżdża - mój świat runął. Jedyna osoba, która go podtrzymywała wyjechała. Nie potrafiłem zasnąć, wiedząc, że jak się obudzę, to nie będzie jej. Wykupiłem bilet i pojechałem w podróż za nią. Nie wiem, jak pogodzę to z One Direction, ale wiem, że warto.
 Leno, nie wiem, czy kiedykolwiek się spotkamy, ale chciałbym Ci podziękować, że się pojawiłaś. Chciałbym Ci za wszystko podziękować. Za każdy Twój list, za każdą chwilę, wspomnienie, chwile radości i smutku. Przyrzekam Ci, że nigdy o Tobie nie zapomnę. Będziesz wciąż obecna w moim sercu. 
 Chciałbym, żebyś i Ty odzyskała swoją miłość. Wiem, że wgłąb Ciebie rozgrywa się wielka bitwa, ale myślę, że już wiesz, co zdecydujesz. Może, starasz się o tym nie myśleć, może wydaje się, że to błędna myśl, ale wiedz, iż tego właśnie pragniesz. Kochana zasługujesz na miłość. 
 Życzę Tobie, jak również Twojej rodzinie Wesołych Świąt. I wierzę w to, że kiedyś znowu się spotkamy. 

Liam

  Poczułam gulę w gardle. Miałam nadzieję, że to tylko żart, że nie jest to pożegnanie. Niestety, za każdym kolejnym razem utwierdzałam się w tym. To już jest koniec. Mój odwieczny przyjaciel, tym listem zakończył nasz rozdział. Po prostu go zakończył.
 Sięgnęłam po telefon i wyszukałam numer Liama. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha. Niestety, nie spodziewałam się tego, co usłyszałam. Przepraszamy, taki numer nie istnieje.
 - Nie, nie, to niemożliwe... - cała drżałam z płaczu. - Nie może być tak. Liam, ty...!

***
Veronica, 22 grudnia 2012r.
 - Może powinnam jej zanieść coś do jedzenia? - spojrzałam na Marco, który odpisywał na mail'e swoim kibicom. - Od wczoraj nie wyszła z pokoju...
 Reus podniósł głowę i spojrzał na mnie troskliwie. Po chwili odłożył laptopa i zbliżył się do mnie.
 - A może wybierzemy się na jakieś świąteczne zakupy? - zaczesał moje włosy za ucho i się uśmiechnął. - Musielibyśmy w końcu coś kupić na Wigilię.
 Pocałowałam go w usta i wstałam. Miał rację, za dwa dni Wigilia a nic jeszcze nie jest gotowe. Może byłam przyzwyczajona do tego, że nigdy nic nie musiałam robić, bo od tego miałam swoich rodziców. W tym roku jestem skazana na samą siebie.
 Otworzyłam swoją szafę i zaczęłam szukać jakiś ciepłych ubrań. Niestety, żeby coś takiego znaleźć  musiałam dokopać się głębiej. Dłonią trafiłam na coś gładkiego. Spod stosu ubrań wyciągnęłam białą teczkę. Zagryzłam wargę i spojrzałam na drzwi. W teczce były wszystkie informacje na temat Mario podczas tego miesiąca. Myślę, że chyba nadeszła pora, żeby wręczyć jej ją. Bo co jeżeli te informacje pomogą jej wybrać słuszną decyzję? A co jeżeli ją jeszcze bardziej pogrążą?
 Ktoś zapukał do drzwi. Odruchowo schowałam teczkę za plecy i spojrzałam Lenę.
 - Hej - powiedziała podejrzliwie. - Chciałam się zapytać, czy mogę zostać w domu, alee... najwyraźniej ci w czymś przeszkodziłam.
 Podeszła powoli do mnie i złapała za teczkę. Spojrzała na białą makulaturę i uniosła w zdziwieniu brwi. Spojrzała na mnie pytająco.
 - Co to masz?
 - Yyy... - podrapałam się po głowie, próbując się jakoś wytłumaczyć. - Bo wiesz... Nie bez powodu zabroniłam ci oglądać telewizję, czytać gazety, serfować po internecie. Miałam w tym swój cel. Chciałam żebyś zapomniała o Mario, i o tym, co się z nim dzieje - dziewczyna zaczęła ją otwierać. - Sama postanowiłam zbierać wszystkie fakty o nim podczas tego miesiąca, żebyś mogła pod koniec podjąć słuszną decyzję...
 Dziewczyna nic nie mówiła, tylko patrzyła na zdjęcie Mario z kuzynką Reusa. Do oczu napłynęły jej łzy. Nie dziwię się. Wiem, że wciąż go kocha a napis, który głosił, iż przespał się obcą dziewczyną parę dni po ich wyjeździe, mógł ją zdołować.
 - Vera - otarła policzek z łzy. - Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę, ale nie martwcie się o mnie... Muszę to jakoś przejrzeć.
 - Jasne - uśmiechnęłam się słabo.
 - Ach, mam prośbę... - odwróciła się. - Czy możecie spróbować odebrać bilet dla pani Clinton? Wczoraj siedziałam cały czas na telefonie i próbowałam coś zrobić w tej sprawie.
 Pokiwałam twierdząco i patrzyłam na odchodzącą przyjaciółkę.

***
Mario, 22 grudnia 2012r.
 - Mario! - zza działu z kosmetykami wpadł na mnie Oliver. - Co powiesz, żeby mamie kupić jakiś zestaw do kąpieli?
 Uśmiechnąłem się do chłopaka i poczochrałem go po głowie.
 - Myślę, że to dobry pomysł, ale co ty powiesz na coś innego?
 Chłopak w zabawny sposób zmarszczył czoło. Złapałem go za rękę i wyprowadziłem ze sklepu. Oczywiście, Młody zawsze wyrywał mi się z ręki i biegł w kierunku wystawy ze słodyczami. Nigdy mnie nie poprosił, żebym mu kupił cukierka. Możliwe, że mamę nigdy na nie nie było stać, ale wystarczył mu fakt, że są one takie kolorowe i piękne.
 Mijając olbrzymią choinkę w centrum handlowym, zatrzymał się. Chciałem iść dalej, licząc, że i on się ruszy, lecz patrzył na tą choinkę jakby coś w niej widział... Jakby o coś ją prosił.
 - Wiesz, że co roku tutaj przychodzę w podobnym czasie? - popatrzył na mnie świecącymi oczyma. - Zawsze z mamą siadamy na tej ławce - wskazał ławkę, na której siedziało jakieś młode małżeństwo - i przez długi czas na nią patrzymy. Zawsze się boję, że to może być ostatni raz, kiedy mogę ją zobaczyć... Że za rok moja mama będzie sama już tu przechodzić - przetarł ręką oczy. - Kiedy cię spotkałem, myślałem, że to jest dar od Boga, że nie będę się musiał martwić, iż moja mama zostanie sama... I teraz chociaż wiem, że ty kochasz inną kobietę, to moja mama będzie mogła zawsze na ciebie liczyć.
 Chłopak upadł na kolanie i zaczął płakać. Podbiegłem do niego i przytuliłem . Czułem jak jego całe ciało drga, mimo że próbowałem go jakoś uspokoić.
 - Mario... - zaciągnął powietrze. - Chciałbym żeby moja mama przed moją śmiercią poznała kogoś...
 - Oliver, przecież ty nie umierasz!
 - Ja wiem, że coraz mniej czasu mam, ja to czuję... Za jakiś czas zobaczę się z moim tatą, ale nie chcę mamy zostawiać.
Podniosłem głowę chłopaka i popatrzyłem na niego.
 - Oliver, zaufaj mi. Jesteś chory, ale to nie znaczy, że umierasz i ty to powinieneś wiedzieć. Ja też byłem chory, ale nie tak jak ty. Byłem wielkim egoistą, a egoizm ciężko wyleczyć... Straciłem przez to osobę, którą kocham i nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskam, ale poznałem ciebie... Ty mnie wyleczyłeś. Dlatego ja z tobą będę, kiedy zagrasz swój pierwszy mecz...
 - Ja nie mogę grać...
 - Jeszcze - pogłaskałem go po głowie. - Spokojnie, potrzeba czasu.
 Usiadłem po turecku, nie zwracając uwagi na przechodniów oraz paparazzi, którzy robili mi zdjęcia. Najważniejsze, że mogę tutaj być z Oliverem.