piątek, 29 listopada 2013

Rozdział dwudziesty czwarty

Lena, 19 grudnia 2012 r.
 Wyczołgałam się z łóżka i założyłam na swoje stopy puchate laczki. Podeszłam do okna i spojrzałam na białą okolicę. Przewróciłam oczami i złapałam za sweter, bo w mieszkaniu było bardzo zimno. Po cichu minęłam pokój Very i weszłam do kuchni, od razu zaparzając sobie herbaty. Usiadłam przy stoliku, biorąc do ręki jabłko, które leżało na stole. Mój wzrok powędrował w kierunku tygodnika. Dawno nie miałam okazji czytać nowinek ze świata.
 Niestety, wspaniałą ciszę przerwał krzyk na korytarzu. Oczywiście, niekobiecy krzyk. Moje serce stanęło na parę chwil, ale znowu zaczęło bić, kiedy ujrzałam przed sobą rozczochranego Marco, skaczącego na jednej nodze. Uniosłam ze zdziwienia brwi i spojrzałam na tego boroka. Chłopak na mój widok skrzywił się, chcąc uśmiechnąć.
 - Od dawna stoi tam ta szafka? - mruknął i usiadł naprzeciwko mnie.
 - Od zawsze? - zapytałam z chytrym uśmieszkiem. - Chcesz kawę?
 Chłopak potrząsnął głową i kontynuował masowanie obolałego golenia. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Jest ostatnią osobą, którą dzisiaj spodziewałam się zobaczyć.
 - To ty jesteś tym tajemniczym chłopakiem?
 - Jesteś zła, że ci o niej nigdy nie wspomniałem? - zapytał z troską w swoim głosie.
 Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego.
 - Nie - uśmiechnęłam się. - Nie byliśmy nigdy ze sobą tak blisko, żeby się zwierzać. Tylko nie potrafię was pojąć... O co chodzi z wami, Dan i Liamem? Jesteście ze sobą w końcu, czy nie?
 - Wiesz... To jest skomplikowane...
 Podrapał się po głowie i spojrzał na mnie. Wielki siniak na jego oku, który dopiero teraz zauważyłam dodawał mu uroku. Ktoś częściej powinien mu dawać po pysku.
 Żeby nie wybuchnąć krzykiem, wzięłam kilka głębokich wdechów. Nie ma co powtarzać, że Liam jest moim przyjacielem i jak spróbują go skrzywdzić, to popamiętają.
 - Kto ci przyłożył?
 - Mario.
 Lekko zadrżałam, słysząc jego imię.
 - Za co dostałeś?
 - Powiem ci tak: pamiętaj, że blondynka to moja kuzynka i nie zrobili tego, co wszyscy myślą, że zrobili... On też myślał jak oni, ale powiedziałem prawdę i dostałem...
 - Marco - pokręciłam głową. - Zamilcz. Nie chcę nic więcej wiedzieć - mruknęłam. - Idę pobiegać... I nigdy już mi nic o nim nie mów. Wiem, wiem... To moja wina, bo ja sama zaczęłam.

***
Veronica, 19 grudnia 2012 r.
 Otworzyłam drzwi do kawiarni i weszłam do środka, gdzie było dużo cieplej niż na zewnątrz. Zdjęłam płaszcz i zajęłam wolne miejsce pod oknem. Niecierpliwie tarłam palcami serwetkę, ponieważ pierwszy raz w życiu tak bardzo się denerwowałam. Teraz jak spojrzę na to wszystko, to zdaję sobie sprawę, że nie tędy droga.
 Po kilku minutach za oknem zobaczyłam Liam'a, idącego do mnie z bukietem róż. Wręczył je mi i delikatnie musnął ustami mój policzek. Poczułam, że płonę. Pokazałam mu miejsce na przeciwko siebie, a kwiaty położyłam na zimnym parapecie.
 - Coś się stało? - zapytał po dłuższej chwili. - Dziwnie brzmiałaś przez telefon.
 - Liam... - pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co powiedzieć. - Wiesz, że nigdy nie miałam okazji poznać prawdziwych przyjaciół... Wszyscy mi zawsze zazdrościli tego, że tyle świata zwiedziłam.
 - Vera, o co chodzi? - chłopak złapał moją dłoń.
 - Po prostu popełniłam błąd.. - poklepałam jego rękę. - Chciałam chociaż raz w życiu zrobić coś dobrego... Zaczęłam się spotykać z chłopakami, dawałam im szczęście, a kiedy wiedziałam, że są szczęśliwi kończyłam z nimi. Zaczęli mnie nienawidzić, grozić, i tak dalej. Tylko Steven nigdy tego nie zrobił.. Kiedy zrywałam z nim, ten tylko się uśmiechnął, podziękował mi i powiedział, żebym już tego nie robiła. Byłam taka szczęśliwa, że w końcu znalazłam wspaniałego przyjaciela...
 - Co chcesz przez to powiedzieć?
 - Nie wiem, czy pamiętasz Mikołajki, kiedy powiedziałam ci, że chcę odzyskać miłość... - chłopak pokiwał głową. - Parę miesięcy temu spotkałam miłość mojego życia, ale... Ale nie mogliśmy się cieszyć tym szczęściem, ponieważ on wciąż miał jakieś wyjazdy, a ja mieszkałam kilka tysięcy kilometrów od niego. Pomyślałam, że jeśli uszczęśliwię jeszcze kilka osób będziemy mogli być ze sobą.
 - Vera... Wciąż cię nie rozumiem.
 Przetarłam łzy w swoich oczach.
 - Liam - miałam zachrypnięty głos. - Ja, ja... Chciałam, żebyś był szczęśliwy. Chciałam być z tobą, a później cię zdradzić, żebyś był z Danielle... Ponieważ jesteście sobie przeznaczeni...
 - Nie wierzę... - odsunął się ode mnie. - Jak mogłaś to zrobić...? Tak bardzo mnie pociągałaś...
 - Liam, ja naprawdę myślałam, że robię coś dobrego... Steven mi mówił, że to głupota... A ja go nie słuchałam... Przepraszam, naprawdę cię przepraszam.
 Chłopak wstał, wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Powoli zakładał płaszcz, patrząc na mnie. Jego wzrok powodował, że czułam się jeszcze gorzej.
 - Zadzwonię do ciebie.
 Powiedział i wyszedł. Nie wytrzymałam i pozwoliłam wyjść emocjom na zewnątrz. Schowałam twarz w swoje dłonie i zaczęłam płakać.
 - Dobrze zrobiłaś, Skarbie - poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. - Jestem z ciebie dumny...
 - Steven - popatrzyłam na niego. - Co tutaj robisz?
 - Przyszedłem po swoją przyjaciółkę, nie mogę?
 - Ale po tym ostatnim...?
 - Vera, to nic między z nami nie zmienia. Nie rzucę studiów, będę się ubiegać o stypendium we Francji... Aaa.... I Skarbie, zostaniesz chrzestną mojego dzieciaka. A teraz chodź do domu, bo ktoś w końcu musi posprzątać tam przed świętami.

***
Liam, 20 grudnia 2012r.
 Otworzyłem drzwi kawiarni i zobaczyłem siedzącą przy stoliku pod ścianą smutną Dan, która przetarła dłonią policzek. Widziałem, że ma pełne łez oczy. Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do niej, ona widząc mnie, wstała. Złapałem ją za ramię i przyciągnąłem do siebie. Położyłem jej głowę na swojej piersi, pozwalając jej na wypłakanie się.
 - Dziękuję, że przyszedłeś – powiedziała, wciąż się do mnie przytulając. – Nie wiedziałem do kogo zadzwonić.
 Usiedliśmy naprzeciwko siebie, wciąż trzymając się za dłonie. Widziałem jak cierpi, tylko wciąż nie wiedziałem, co się dzieje. Nie chciałem naciskać, więc nie odzywałem się, licząc, że sama powie. Danielle zaś głaskała swoim kciukiem moją dłoń, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. Zawsze tak robiła, kiedy miała mi coś ważnego do powiedzenia. Nachyliłem się nad stolikiem i zmusiłem, żeby podniosła wzrok. Zobaczyłem znowu te piękne oczy, które towarzyszyły mi przez kilka lat.
 - Zerwałam z Marco – szepnęła.
 Poczułem dziwną radość w sercu, ale słuchałem dalej, chcąc wiedzieć, co się stało między tą dwójką. Przecież wydawali się sobie przeznaczeni. Dan znowu uśmiechała się i chodziła w skowronkach przy nim. Nie był złym człowiekiem, był nawet ‘spoko gościem’.
 - Dlaczego? – odważyłem się zadać to pytanie.
 - Liam – zawahała się. – Ja wyjeżdżam.
 Poczułem się jakbym dostał kubłem zimnej wody w twarz. Nie wiedziałem jak zareagować na jej słowa, co powiedzieć, żeby nie sprawiło jej przykrości. Widziałem jak na mnie patrzy… czekała na moją reakcję, czekała aż coś powiem, ale nie potrafiłem. Zacisnąłem mocniej jej dłonie, mając nadzieję, że to ją zatrzyma.
 - Dostałam propozycję udziału w trasie koncertowej – kontynuowała. – Będzie trwało rok, a później zamieszkam w Nowym Yorku, gdzie będę brała udział w castingach i jeżeli się uda, to może będę występować na Broadway’u…
 - … tak jak o tym marzyłaś – skończyłem za nią, a ona pokiwała głową.
 - Musiałam zerwać z Marco, bo wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie. Dawał mi dużo szczęścia, ale jednak to nie było… to. Okazuje się nawet, iż do tej pory mnie oszukiwał – przetarła kolejne łzy, które płynęły po jej policzku. – A raczej nie był ze mną szczery jak to ujął. Powiedział mi, że bardzo mu się podobam, ale nie możemy być razem z powodu tego, że on kocha…
 - Niech zgadnę… Veronicę?
 Danielle wyprostowała się i spojrzała na mnie zdziwiona. Uśmiechnąłem się do niej, a zaraz spuściłem głowę.
 - Rozmawiałem wczoraj z Verą i powiedziała mi to samo… To, że mnie lubi, ale jako przyjaciela, a nie chłopaka…
 - Co to za szmata! – podniosła głos. – Tak cię wodziła za nos, bawiła się z tobą w kotka i myszkę, a teraz ci mówi, że nie możecie być razem? Gdybym ją dorwała, to…
 - Nie- przerwałem jej. - Zostałem ostrzeżony przed nią… Powinienem się domyślić, że ze mną będzie tak samo jak z innymi… Ona na pewno chciała dla mnie dobrze. To dobra dziewczyna.
 Danielle pokręciła głową i złapała za swoją torbę. Wciąż oczy miała czerwone z płaczu, ale już nie miała w nich łez.
 - Muszę już iść, za dwie godziny mam samolot. Podziwiam cię, wiesz? Ja mam ochotę wyrwać Marco serce za to, że tak perfidnie mnie wykorzystywał i za każdym razem, kiedy w czwórkę chodziliśmy na kolację oni nie wspominali, że się znają… a ty ją wciąż bronisz… - dotknęła mojego policzka. – Wiem, że nie jesteś naiwnym człowiekiem, ale boję się, że ktoś cię kiedyś skrzywdzi… a mnie przy tobie nie będzie.
 Wstałem i mocno się do niej przytuliłem. Będę za tobą tęsknić, Myszko – pomyślałem.




sobota, 16 listopada 2013

Rozdział dwudziesty trzeci

Mario 17 grudnia 2012r.
 Włączyłem telewizor i spojrzałem na młodszego brata, który zajął się poszukiwaniem filmu. Oczywiście, jak zwykle nie śpieszyło mu się z tym wybieraniem. Kinomaniak większość filmów już widział kilkanaście razy, co powoduje, że Fabian i ja nie możemy nadrobić sobie zaległych projekcji. Starszy brat rzucił we mnie popcornem, udając później niewiniątko. Złapałem garść białej pyszności i rzuciłem w niego. Wtedy zaczęła się wojna. Fabian szybko wstał z fotela i rzucił się na mnie. Próbował mnie poczochrać po włosach, ale od paru lat już mu to nie wychodzi. Przewróciłem go więc na plecy i zacząłem wyszarpywać swoje dłonie z jego łap. Już miałem złapać za jego włosy, kiedy do pokoju wpadła nasza mama.
 - Liczę do trzech – powiedziała swoim poważnym głosem. – Jeszcze brakuje mi, żebyście tutaj zrobili bajzel. Mario, złaź z Fabiana.
 - Tak, mamo – powiedziałem i zrobiłem to o co mnie prosiła. – Felix!
 Spojrzałem na młodszego brata, który stał już przy telewizorze, trzymając pilot. W końcu znalazł film! – ucieszyłem się w myślach. Wskoczyłem na sofę, zabierając ze sobą miskę popcornu i swój ulubiony koc. Zrobiłem trochę miejsca, żeby i Felix się położył, ale najwyraźniej i Fabian zamarzył się położyć, bo jednak w fotelu nie jest tak wygodnie jak na tej sofie. Więc kiedy wszyscy leżeliśmy na dwuosobowej sofie, gdzie zmieściły się trzy osły włączyliśmy w końcu film. Od wieków tego nie robiliśmy.  Cała trójka cały czas trenuje, bo oczywiście moi bracia też są zapalonymi piłkarzami albo też spotyka się ze znajomymi. Czasem w niedziele przy obiedzie możemy sobie wszyscy porozmawiać.
 - Mario – usłyszałem głos Felixa.
 - Co? – odpowiedziałem.
 - Ciii… - ściszył nas Fabian. – Ja tutaj próbuję obejrzeć film, którego jak wam przypominam nigdy wcześniej nie widziałem.
 Kątem oka zauważyłem jak Felix kładzie się na Fabiana, a następnie wpycha się między nas, co starszemu się nie podobało i zaczął narzekać. Młodszy zaczął się jeszcze wiercić, żeby znaleźć sobie wygodne miejsce.
 - Felix, ty chyba dawno nie dostałeś – mruknął Fabian.
 - Dobrze, już. Mario – powiedział ściszonym głosem. – Mam do ciebie sprawę… Bo w tym roku chcemy spędzić wigilię u dziadków… A coś czuję, że ty nie za bardzo będziesz chciał do nich jechać, prawda?
 Zmarszczyłem czoło. Nie spodziewałem się tego. Z dziadkami nie widziałem się od kilku lat po tym jak mój własny dziadek uznał mnie za beztalencie i wyrzekł mnie się przy bliskich. Od tamtego dnia nie dzwoniłem do niego i nie odwiedzałem ich. Ja już nie mam dziadka. Żal mi trochę babci, ponieważ ona jest w środku tej wojny.
 - Dobrze myślisz – poczochrałem jego głowę. – Spokojnie, nie musicie się mną przejmować.
 - My raczej się tobą nie przejmowaliśmy – mruknął Fabian. – Ale matka chciała zostać z tobą, bo uważa, że nie powinieneś sam spędzać świąt.
  - Ech, nie martwcie się o mnie. I tak mamy wigilię w klubie, a następnego dnia zaparzę sobie kakałko, będę śpiewać kolędy i oglądać „Kevina sam w domu”…
 - Super.
Pokiwałem głową i wygramoliłem się z sofy, łapiąc komórkę. Wyszedłem na korytarz, gdzie spotkałem się z mamą, która najwyraźniej cały czas nas obserwowała. Widziałem w jej oczach łzy. Uśmiechnąłem się do niej i poklepałem po ramionach.
 - Nie martw się o mnie – pocałowałem jej policzek. – Jedźcie tam, tyle lat już ich nie odwiedzaliście.
 - Pojedź z nami… Święta to najlepszy czas, żeby wybaczać. Dziadek nie wiedział, co mówił wtedy… Byłeś jeszcze nastolatkiem…
 - Mamo – pokręciłem głową. – Nawet jeśli byłbym gotów mu wybaczyć, to nie w tym roku. Dobrze wiesz, co mnie czeka we wigilię…
 - Lena.
 Pokiwałem głową i jeszcze raz pocałowałem moją mamę. Trochę mi szkoda, że te święta muszę spędzać sam. Miałem nadzieję, że chociaż w tym roku spędzimy trochę więcej czasu razem, ale nie mogę jej zabronić kontaktu z rodzicami.
 Założyłem swoje buty i wyszedłem z domu. Poczułem, że muszę gdzieś iść. Od tamtego dnia, kiedy Sina mnie pocałowała unikaliśmy siebie nawzajem. Jednak oboje czuliśmy się winni, bo między nami nic nie mogłoby być. Nie kocham jej jako dziewczyny, ale jako przyjaciółkę…
 Na szczęście dziewczyna pracowała parę minut drogi od mojego mieszkania. Wszedłem do niewielkiej kawiarni na rogu, gdzie Sina była kelnerką. Zobaczyłem ją przy stoliku pod oknem. Minąłem ją dotykając jej łokcia, i kiwnąłem głową, dając do zrozumienia, że chcę porozmawiać. Dopiero po kilku minutach do mnie dotarła.
 - Co podać? – zapytała.
 - Poproszę wodę.. i rozmowę.
 - Nie mogę rozmawiać w pracy – spojrzała na mnie. – Posłuchaj… przepraszam cię za tamto.
 - Nie, to ja przepraszam. Bardzo ciebie lubię, ale ja wciąż kocham Lenę i zachowałem się nie fair wobec ciebie. Po prostu od dawna nie miałem takiej świetnej przyjaciółki jak ty…
 - Ja również nie miałam od wieków takiego przyjaciela…
 - Sztama? – podałem jej dłoń.
 - Och, ty masz podejście do kobiet, że ho ho – pokręciła z uśmiechem głową. – No sztama, bo co innego mam zrobić.
 - Pójść ze mną na wigilię do klubu. Oczywiście, mama i Oliver też mile widziani.
 Dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała głową. A więc jednak sam nie spędzę tych świąt.
 Poczułem wibracje w swojej kieszeni. Wyciągnąłem telefon i odebrałem telefon.
 - Słucham?
 - Mario, mam prośbę – oczywiście, Reus w końcu się do mnie odezwał. – Potrzebuję kogoś, żeby podwiózł mnie na lotnisko.
 - Teraz?
 - Tak, teraz.

***
Veronica, 18 grudnia 2012r.
 Obróciłam się w łóżku, nie potrafiąc zasnąć. Od kilku dni wszystko jest takie skomplikowane. Czuję, że kontakt z Liamem jest najgorszą rzeczą, którą mogłam zrobić, ale za razem najlepszą. Uwielbiam jego towarzystwo, potrafimy się dogadać i w ogóle, lecz nie zna mnie on mnie całkowicie… To jest przeszkodą, żeby cokolwiek między nami zaiskrzyło. No i jeszcze Lena, która od dwóch dni nie wychodzi z pokoju. Bardzo mi jej żal, bo domyślam się, że wewnątrz niej rozgrywa się bitwa. Ciągle zastanawia się, co zrobić, co wybrać.
 Ręką sięgnęłam po teczkę, która była zaadresowana do Leny. Ma ją dostać w odpowiednim czasie i chociaż mam wrażenie, że już ten czas nadszedł, to jednak jest coś, co powoduje, że jeszcze jej tego nie daję. Odłożyłam to na bok i usiadłam na łóżku. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zobaczyłam, że na dworze sypie śnieg. Szybko wypadłam z łóżka i podbiegłam do okna. Przycisnęłam nos do szyby i patrzyłam na białą okolicę. Niby powinnam być na zimę wściekła, dlatego, że przez nią same kłopoty z transportem, ale jednak mało kiedy mogę zobaczyć na żywo śnieg.
 Spojrzałam na dół, gdzie zobaczyłam parkujący samochód Stevena. Odwróciłam głowę i spojrzałam na zegar. Znowu zaspałam – pomyślałam. Złapałam pierwsze lepsze ubrania i zaczęłam się ubierać po drodze do kuchni. Wiem, wiem – pouczałam się w głowie. – Lena będzie musiała po mnie posprzątać.
 Kiedy usłyszałam dzwonek byłam w samym staniku, niestety nie zdążyłam jeszcze założyć golfa. Otworzyłam drzwi przyjacielowi, który na mój widok trochę się skrzywił, ale po chwili wróciła jego normalna mina. Uśmiechnęłam się więc i pocałowałam chłopaka w policzek.
 - Czy kiedykolwiek ubierzesz się na czas? – mruknął i wszedł do środka.
 - Co ty taki nie w humorze, Mycha? – rzuciłam już z kuchni. – Coś się stało?
 - Powiedzmy – usiadł przy stole, zdejmując tylko czapkę z głowy. – Będę chyba potrzebował twojej pomocy, Ver.
 - Z przyjemnością ci pomogę – zaczęłam ruszać  brwiami. – Tylko musisz mi powiedzieć w czym… Ale może po drodze, co?
 Zrobiłam parę łyków kawy i wybiegłam z mieszkania. Oczywiście na klatce musiałam się wrócić, bo zapomniałam kurtki, ale na szczęście mam Steven’a, który ma głowę na swoim miejscu. Weszliśmy więc do jego samochodu, gdzie jak najszybciej włączyłam na ogrzewanie. Przyjaciel wycofał i wjechał na główną drogę.
 - Więc Mycha, co się dzieje? – dźgnęłam go w bok.
 Ten spojrzał na mnie wzrokiem, którego wręcz nienawidzę u niego.
 - Mam opowiadać, co i jak? Czy prosto z mostu? – zapytał się, kiedy zatrzymał się na światłach.
 - Oczywiście, że prosto z mostu – powiedziałam, robiąc kilka łyków wody.
 - Zostanę ojcem.
 Zachłysnęłam się i spojrzałam w szoku na niego. Przyglądałam się mu, licząc, że zaraz powie, iż żartuje i wyjawi, co go naprawdę dręczy… Niestety, nic się na to nie zapowiada. Potrząsnęłam głową parę razy, próbując sobie jakoś to w głowie poukładać. Steven, mój najlepszy przyjaciel będzie ojcem… Z kim? Przecież nic mi nie mówił, że z kimś kręci. Zawsze wiedziałam jak pojawiła się jakaś dziewczyna. Tak samo on wiedział o mężczyznach w moim życiu. O wszystkich…
 - Gratuluję – wymusiłam uśmiech.
 - Nie gadaj głupot – warknął, co nie było do niego podobne. – Co ja mam zrobić?
 - Kim jest ta dziewczyna?
 - Nie znasz.
 - No właśnie, Stev – dotknęłam jego kolana. – Dlaczego jej nie znam? Dlaczego mi nic nie powiedziałeś, że kogoś poznałeś? Wiedziałam o każdej dziewczynie… Nawet Caroline, z którą spędziłeś tylko jedną noc… A tutaj okazuje się, że nie znam matki twojego nienarodzonego dziecka.
 Zaśmiał się pod nosem, słysząc moje słowa. Jego twarz już złagodniała, dzięki czemu uznałam, to za zielone światło do rozmowy z nim.
 - Kim ona jest? – znowu zapytałam.
 - Nazywa się Stacy – wyłączył silnik, zatrzymując się półgodziny od mojej uczelni. – Poznaliśmy się na konkursie fotograficznym w Paryżu…
- Cholera jasna! – teraz ja się zdenerwowałam. – Stev, to było rok temu… Tyle czasu ukrywałeś to przede mną?!
 - Zamkniesz się King?! – uśmiechnął się do mnie. – Zawsze mi przerywasz… Poznaliśmy się w Paryżu na tym konkursie. Okazuje się, że jej siostra również jest fotografem a ona tylko dotrzymywała jej towarzystwa. Była miła, wiecznie uśmiechnięta, bardzo mądra… Podobała mi się, tak naprawdę… Niestety, ona na stałe mieszka we Francji razem z rodzicami. Dopiero miesiąc temu skontaktowała się ze mną… Ver – popatrzył na mnie. – Nic ci nie mówiłem, bo miałaś już na głowę Lenę… My odsunęliśmy się od siebie… Potem jeszcze doszedł do tego Liam.
 - Kiedy to się stało? - zapytałam. – Kiedy wy to zrobiliście?
 - Dwa tygodnie temu…
 - Rozumiem – pokiwałam głową, próbując ukryć swoje rozczarowanie. – Co teraz? Przecież nie możesz roznosić dalej tych gazetek… Musisz znaleźć pracę… I co ze studiami? Gdzie zamieszkacie?
 - Ver, Ver – przerwał mi. – Ona nie zamierza zamieszkać w Londynie… Dlatego chcę rzucić studia i wyjechać do Francji, żeby znaleźć tam pracę i stworzyć dla dziecka prawdziwy dom.
 Wybuchłam śmiechem.
 - Chyba kpisz, mówiąc mi, że chcesz zrezygnować ze studiów, przecież one były twoim marzeniem… Czy ta dziewczyna poprzewracała ci naprawdę w głowie.
 - To tobie poprzewracali chłopacy w głowie, Ver. Nie chcesz mnie wspierać, to nie musisz. Problem w tym, że ja ją kocham… Tak naprawdę, nie jest to już ślepa miłość.
 Zacisnęłam zęby, wiedząc do czego on zmierza. Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Miałam ochotę jak najszybciej dotrzeć do domu, żeby wyżyć się na moim łóżku. Nie wierzę, że pokłóciłam się z moim pierwszym i najlepszym przyjacielem. Lecz jednak to on zachował się wobec mnie nie fair, nie ja. To nie moja wina, nie może być… Co ja mogłam? Czy on wciąż nie może mi wybaczyć, że go zostawiłam? Że w ten sposób chciałam dla niego dobrze? 
 Moja komórka zaczęła wibrować, ale ja nawet nie rzucałam się, żeby ją odebrać. Na uczelni są już przyzwyczajeni do moich częstych nieobecności. Moje szczęście, że wszystko zaliczam na czas z dobrymi wynikami, bo w innym wypadku dawno wyleciałabym stamtąd.
 Kiedy po godzinnym spacerze dotarłam pod kamienicę, zobaczyłam przy drzwiach jakąś postać. Nie wchodziła do środka, tylko czekała na kogoś na zewnątrz. Nie mogłam dostrzec jego twarzy z powodu zawiei, lecz poznałam go po głosie.
 - Veronica, czekałem na ciebie…
 To był on, to był Marco… Mój Marco.
 - Co tutaj robisz? – zapytałam.
 - Mam już tego dosyć…. To nie wyjdzie. To był najgorszy pomysł na jaki wpadliśmy kiedykolwiek w życiu. Nie potrafię tak.
 - A myślisz, że ja potrafię – podeszłam na tyle blisko, żeby w końcu dostrzec jego twarz. – Za każdym razem, kiedy widzę ciebie i Dan, to mam ochotę podejść do niej i powiedzieć, że jesteś mój. Za każdym razem, kiedy patrzę na Liama, to myślę o tobie… I co? Jest mi głupio, że nie jestem wobec niego fair… Wobec nich.
 - Próbowaliśmy, ale to nie ma sensu – dotknął mojego policzka. – Jutro zamierzam jej wyjawić prawdę…
 - Co? – zmarszczyłam czoło. – Nie możesz, to za wcześnie!
 - Veronica – pokręcił głową. – To jest już za późno… Mam dosyć bycia z kimś, kto nie jest moją miłością życia, tylko jakimś planem… Należy jej się szczęście.
 Pokiwałam głową, potwierdzając jego słowa. Przytuliłam się do jego piersi, wiedząc, że czekają mnie najgorsze dni, licząc, iż kiedyś nadejdzie dzień, który w końcu ustatkuje mnie.
 - Kocham cię Veronica i chcę w końcu być z tobą.
 - Ja ciebie też.
 Odsunęłam się i pocałowałam go w usta, znowu czując jak moje ciało ogarnia ciepło. To on był moją największą miłością życia i bez niego nie wyobrażam swojej przyszłości.
 - Skarbie – przerwałam naszą romantyczną chwilę. – Mam jeszcze jedno pytanie do ciebie.
 - Och, jak musisz, to pytaj…
 - Co ci się stało, że masz sine oko?
 - Yyy… No bo wiesz… Wczoraj wzięło mnie na dzień prawdy i w końcu powiedziałem Mario prawdę.
 - Prawdę? – zmarszczyłam czoło.
 - Tak, na temat tamtej blondynki, z którą rzekomo się przespał.
 - Rzekomo?
 - Tak, bo wiesz… To była moja kuzynka i poprosiłem ją, żeby upiła go tak aby nic nie pamiętał, zabrała do siebie, a potem wmówiła mu, że się przespali. Miał sobie uświadomić, że pora w końcu się ogarnąć…
 - Wiesz co? – zmarszczyłam czoło. – Też na miejscu chłopaka dałabym ci po pysku… Ale i tak cię kocham. 

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział dwudziesty drugi

Veronica, 15 grudnia 2012r.
 Nie miałam najmniejszej ochoty, żeby jechać dzisiaj na kolację razem z Liamem oraz jego byłą. Wolałabym zostać w domu i pograć bynajmniej w szachy. Może w końcu nauczyłabym się zasad tej gry i kiedy będę stara będę chodzić do parku, żeby pograć z jakimiś miłymi panami – pogadalibyśmy jak życie mija, jak wnuki się mają, itp. Problem tylko w tym, że nie chciałabym wystawić Liama, jednak zdeklarowałam się, że pójdę razem z nim. Jestem pewna, że mogłabym swoją odmową zrobić mu przykrość.
 Popatrzyłam na zieloną suknię. Nie miałam ochoty jej zakładać, ale fakt faktem, że jednak zaprosił mnie do restauracji  a nie do jakiegoś baru. Z jednej strony przyjemnie, że nie będziemy siedzieć w brudnym i śmierdzącym miejscu, ale również nie cieszę się z tego powodu, że miejscem, gdzie spędzę dzisiejszy wieczór będzie czysta i pachnąca restauracja, gdzie należy się zachowywać, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
 W końcu zdjęłam ją z wieszaka i założyłam na siebie, przeglądając się w lustrze. Sięgała ziemi, więc oczywiście szpilki będą jak najbardziej mi potrzebne. Podobał mi się krój, ponieważ suknia opinała się tylko na biuście i spływała po talii, podkreślając moje kobiece kształty. Włosy miałam spięte z lewej strony i spływały mi po ramieniu. Nieźle mi podrosły – pomyślałam.
 Kiedy byłam gotowa, wyszłam z pokoju i poszłam do salonu, żeby pokazać się Lenie. Zastałam ją czytającą jakąś książkę… pewnie znowu jakiś kryminał. Stanęłam naprzeciwko niej, żeby mogła mnie w całości zobaczyć. Odchrząknęłam, a dziewczyna podniosła wzrok. Zauważyłam, że lekko się zdziwiła, a po chwili na jej twarzy pojawił się banan.
 - Muszę powiedzieć, że ślicznie wyglądasz – powiedziała.
 - Dziękuję – uśmiechnęłam się. – Nie wiesz ile musiałam siedzieć przed lustrem, żeby ogarnąć włosy i twarz… Chociaż z twarzą były mniejsze problemy, ale też nie było kolorowo. Cieszę się więc, że ci się podoba…
- Spokojnie, jest dobrze – odłożyła książkę na stolik i znowu na mnie spojrzała. – Veronica, mam do ciebie jedno pytanie. Możesz oczywiście nie musisz mi odpowiadać, bo to nie moja sprawa.
 - Dajesz – rzuciłam i zajęłam się zakładaniem czarnych szpilek.
 - Kim był chłopak, który u ciebie spał? Wybacz, lecz mogę iść o zakład, że to nie był Liam.
 Poczułam jak moje serce nabierało szybkości. Nie spodziewałam się, że zobaczy nas. Myślałam, że ominie mój pokój bez żadnego zaglądania jak do małego dziecka… Lecz pomyliłam się. Wiedziałam, że ta nocka, to najgorszy pomysł, ale nie potrafiłam mu odmówić, po prostu nie potrafiłam. Najwidoczniej jego poranna fatyga, żeby nas nie nakryła nawet nie pomogła.
 Spojrzałam dziewczynie w oczy jakby nic się nie stało i uśmiechnęłam się.
 - Och, Lena, Lena – pokręciłam głową. – Ciekawość, to pierwszy stopień do piekła.
 Widziałam jak dziewczyna się prostuje, a na jej twarzy pojawiła się powaga, która coraz częściej podczas naszych rozmów się pojawia.
 - Veronica – zaczęła. – Posłuchaj mnie teraz bardzo wyraźnie. Liam jest moim przyjacielem, znam go od dziecka i wiem przez, co przeszedł. Każde jego cierpienie przelewało się na mnie, a jestem pewna, że nie masz pojęcia, co to za uczucie. Nie chcę… A wręcz nie życzę sobie tego, żebyś go skrzywdziła. Nie chcesz mówić kim był chłopak, to nie mów… To nie moja sprawa, ale proszę cię nie dawaj nadziei Liamowi, jeżeli jej nie ma…. I Steven’owi również, bo domyślam się, że to on jest twoją tajemnicą…
 - Wiesz, co Lena? – podeszłam bliżej niej. – Zaufaj mi, proszę.
Puściłam jej oczko i wyszłam z salonu. Zatrzymałam się w przedpokoju, gdzie wisiało wielkie lustro. Widziałam tam dziewczynę, nie tą samą, którą była dawniej. Tym razem spokojną, opanowaną, z wielką tajemnicą tam w środku. Co najgorsze, że ta tajemnica jest w stanie skrzywdzić wiele osób… Osób, które kocha się bardziej niż wszystko inne. Dlatego rozumiem obawy Leny. Ja również nie potrafiłabym patrzeć na cierpienia swoich przyjaciół… co ja mówię? Ja przecież mam tylko jednego przyjaciela, którym jest Steven.
 Wzięłam w końcu swój zimowy płaszcz i wyszłam z mieszkania. Przed kamienicą czekał na mnie Liam, który trzymał w ręce bukiet róż. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Bardzo lubię różę, a tym bardziej, kiedy daje mi je taki przystojniak. Wzięłam od niego kwiaty i pocałowałam go w policzek.
 - Bardzo ładnie wyglądasz – szepnął.
 - Dziękuję – poklepałam go po piersi. – Ty też nie ma co.
 Spojrzałam na niebo skąd sypały się płatki śniegu. W końcu zaczęła się prawdziwa zima, ufam, że do świąt pozostanie taka pogoda. Chcę w końcu białe święta. Poczułam jak chłopak swoją gorącą dłonią dotyka mojego policzka, co powoduje, że wracam do rzeczywistości i patrzę na niego. Ten kiwa mi głową, żebym wskakiwała do samochodu, więc też tak robię.
 Podczas drogi niewiele rozmawialiśmy ze sobą. Liam opowiadał mi o chłopaku Danielle i chociaż go nie widział nigdy na oczy, to z jej opowieści może wywnioskować, że to świetny chłopak. Starałam się go uważnie słuchać, a przede wszystkim udawać zainteresowaną, ale obawiałam się, że nic z tego. Wciąż wracałam myślami do wczorajszego wieczoru. Miałam taką ochotę cofnąć się w czasie, żeby wrócić do mojego mieszkania i do niego.
 - Jesteśmy na miejscu – zatrzymał samochód na parkingu, patrząc na mnie. – Naprawdę się cieszę, że zgodziłaś się tutaj ze mną przyjść.
 Uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową.
 Chłopak miał już wyjść z samochodu, kiedy złapałam go za dłoń. Ten popatrzył na mnie lekko zdezorientowany i usiadł ponownie na fotelu, dotykając mojej ręki.
 - Coś się stało? – zapytał swoim delikatnym głosem.
 - Boję się, że ciebie skrzywdzę, prędzej, czy później – szepnęłam.
 - Nie zrobisz tego – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. – Obiecuję ci to.
 Pokręciłam przecząco głową.
 - Zasada numer jeden: nie składaj obietnic, jeżeli nie potrafisz ich dotrzymać – poklepałam go po kolanie, uśmiechając się do niego. – A teraz chodź już, bo się spóźnimy, a ja tego nie lubię… Chwila moment – zmarszczyłam nos. – Nie, ja lubię się spóźniać, ale ty nie! Chodź, chodź.
 Weszliśmy na wielką salę, gdzie wszędzie siedzieli ludzie w galowych strojach. Poczułam jak pode mną się nogi uginają. Spokojnie, spokojnie, to tylko kolacja – zaczęłam w myślach mówić do siebie. Skierowałam się za Liamem, który musiał już odnaleźć Danielle. Siedziała przy stoliku dla czterech osób wciąż się uśmiechając do swojego chłopaka.
 - Danielle – powiedział Liam i przytulił się do swojej przyjaciółki. – Jak ty ślicznie wyglądasz.
 Dziewczyna zarumieniła się, a ja spojrzałam na jej towarzysza.
 - Poznajcie się – Danielle pokazała na niego dłonią. – Liam, to jest Marco, Marco, to jest Liam.
 Marco wstał podając dłoń Payne’owi. Złapałam się ramienia Liama, żeby nie upaść. Uśmiech Marco Reusa był powalający. Wyglądał dzisiaj inaczej niż ostatnio, kiedy go widziałam. To jest racja, że chłopaki w garniturach wyglądają stokroć lepiej niż normalnie. Oczywiście, dostałam miejsce naprzeciwko niego, czując wciąż jego wzrok na sobie.
 - A więc Veronica – zwróciła się do mnie Dan. – Znacie się z Marco, tak?
 Przełknęłam ślinę i poczułam jak moje dłonie zaczynają się pocić.
 - Tak, tak – uśmiechnęłam się do niej, a raczej liczyłam, że to będzie uśmiech.
 - Kuzynka mojego kumpla z drużyny mieszka u Very – chłopak puścił mi oczko. – Wciąż nie potrafię się jej odwdzięczyć, że zajęła się nią. Dziewczyna potrzebowała ucieczki od tego całego świata, który zna.
 - Jak wy się poznaliście? – zapytałam.
- Po moim występie – uśmiechnęła się. – Marco dopadł mnie za sceną i powiedział, że nie wybaczy sobie, jeżeli się ze mną nie umówi. Powiem szczerze, że na początku miałam ochotę mu odmówić, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że i tak nie mam, co robić… Więc umówiłam się z nim.
 Złapali się za dłonie, a ja poczułam, że powinnam coś w końcu zamówić. Złapałam za swoje menu i zaczęłam się przyglądać wymyślnym daniom.
 - Muszę wyjść na chwilę – powiedział Marco. – Zamów mi coś dobrego.
 Pocałował Danielle w usta i odszedł. Dziewczyna, więc złapała za swoje menu i zaczęła jeździć po nim swoim palcem.
 - Hmmm…. Chyba zamówię dla Marco siódemkę – uśmiechnęła się.
 Zerknęłam pod ten numer i odpowiedziałam zanim zdążyłam się ugryźć w język.
 - Ma na to uczulenie.
 Cholera! – pomyślałam. Wiedziałam, że Danielle i Liam, patrzą na mnie pytająco. Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się.
 - Mogę wiedzieć skąd to wiesz? – zapytała dziewczyna.
 - Yyy…. Często piłkarze są na to uczuleni. Wiecie, co? Wezmę piątkę – uśmiechnęłam się do nich.
 Gdy odszedł kelner, u którego złożyliśmy zamówienie wrócił Reus. Z uśmiechem na twarzy dołączył się do rozmowy, która toczyła się pomiędzy Danielle i Liamem. Po jakimś czasie w końcu się zwrócił do mnie.
 - Co tam u Leny? Dawno jej nie widziałem.
 - Żyje jeszcze – uśmiechnęłam się.
 On też się uśmiechnął, co spowodowało u mnie ochotę wyjścia stąd i skoczenia z najbliższego mostu. Tak, a miałam nikogo nie skrzywdzić, lecz przy nim jestem w stanie w ciągu paru sekund zrobić. Musiałam uważać na każde słowa, na każde ruchy. Dlaczego nie mogłam wymyśleć jakiejś choroby, żeby uniknąć dzisiejszego wyjścia. Przecież jestem świetna w oszukiwaniu.
 Na szczęście w porę przyszedł kelner z naszymi posiłkami, które przedstawił nam pod nosem. Podniosłam wówczas wzrok i spojrzałam na Reus’a, który zaczął widelcem przewracać po talerzu.
 - Kurde – odezwał się i spojrzał lekko zawstydzony na Danielle. – Zapomniałem ci powiedzieć, że mam na to uczulenie.
 Liam i Danielle popatrzyli na mnie w szoku, a ja tylko głupio się uśmiechnęłam.
 - Mówiłam, że piłkarze są najczęściej na to uczuleni – uśmiechnęłam się głupio. – Z chęcią się z tobą wymienię, ja i tak nie lubię owoców morza.
 Wiedziałam, że będę musiała się tłumaczyć, ale nie miałam teraz na to ochoty. Chciałam jak najszybciej zakończyć ten wieczór, pojechać do domu i zamknąć się przed całym tym światem. Oo… Albo znowu pojechać z daleka od nich wszystkich.

***
Lena, 16 grudnia 2012r.
 Od wczoraj siedzę razem z Verą i Liamem w salonie. Niestety, kiedy chłopak wpadł tylko na herbatę zasypało ulicę i nie może jechać do domu. Po ich minach zdałam sobie sprawę, że kolacja nie poszła tak jak miała wyjść. Na szczęście oboje bardzo szybko odzyskali humor i znowu mogli się uśmiechać. Powiem szczerze, że bardzo mi odpowiadało ich towarzystwo. Oni potrafili ze sobą rozmawiać całymi godzinami albo opowiadać sobie jakieś żarty. Coś czuję, że niepotrzebnie zareagowałam dzisiejszego popołudnia, ale do tej pory zastanawiam się kim był chłopak, którego widziałam wczoraj. Czy mógł to być Liam? Przecież powiedziałby mi o tym fakcie.
 - To co? – odezwał się chłopak. – Oglądamy coś w telewizji.
 - Nie – spojrzała na mnie Vera. – Lena ma zakaz oglądania telewizji.
 Pokazałam dziewczynie język i skoczyłam na sofę, gdzie siedział Liam. Popatrzył na mnie tym troskliwym wzrokiem i po chwili objął mnie swoim ramieniem. Wiedziałam, że Veronicę, to nie rusza. Chyba musiałabym zacząć się z nim migdalić, żeby zwróciła na nas odrobinę uwagi.
 - Co powiedzie na to, żeby coś zaśpiewać? – zaproponował Liam.
  Popatrzyłam na niego jak na wariata i poklepałam go po czole. Chyba odurniał już całkiem, jeżeli myślał, że będę śpiewać. Od dziecka unikałam tego jak ognia. Wolę jednak inne zajęcia. Jestem w stanie zacząć kolorować, lecz niestety, nim się obejrzałam Veronica stała już na środku z gitarą w ręku. Podała ją Liamowi, żeby ją nastroił, a ja miałam ochotę ją udusić.
 - Zabiję cię! – mruknęłam w jej kierunku.
 - Odegrałam się za tego ochroniarza – pokazała mi język. – A tak w ogóle, przecież, to jest świetny pomysł. Sam Liam Payne zagra w moim salonie…
 - Jesteś głupia, wiesz? – rzuciłam w nią poduszką.
 - O dziwo, wiem! – wyszczerzyła się.
 Kiedy chłopak już nastroił gitarę podał ją Veronicę. Ona usiadła na krześle przez chwilę zastanawiając się na jaką piosenkę się zdecydować. Już chciałam powiedzieć, żeby zaczekała, żebym mogła polecieć po stopery, ale zaczęła coś grać na gitarze. Słyszałam kiedyś tą melodię, ale póki nie usłyszałam tekstu nie potrafiłam sobie tego przypomnieć. Zaczęła śpiewać piosenkę Avril Lavigne… „SGGW”. Nigdy nie pomyślałabym, że dziewczyna, z którą mieszkam ma taki niesamowity głos. Ani razu nie słyszałam fałszu, takiego samego jak każdego dnia pod prysznicem. Prawdopodobnie robiła to specjalnie, żeby mnie rozśmieszyć, albo wręcz przeciwnie. Kiedy skończyła zaczęliśmy bić jej brawo.
 - Wow – wypadło z moich ust. – Nie spodziewałam się tego po tobie.
 - Ćwiczyłam, żeby cię zaskoczyć – zaczęła ruszać swoimi brwiami. – A teraz powiedzcie mi kto chce odebrać pałeczkę?
 - Nie ja! – podniosłam rękę.
 - To ja – Liam z przyjemnością odebrał od niej gitarę i usiadł obok mnie. – Powiedzcie mi tylko, co chcecie, żebym wam zaśpiewał.
 - Little Things! – zaproponowałam.
 - Nie! – wrzasnęła Veronica. – Wystarczyła moja piosenka! Koniec ze smutnymi! Weź coś radosnego! Zaśpiewaj na przykład One Thing.
 Podczas śpiewania piosenki aż mnie zatkało. Nie spodziewałam się, że to ich piosenka. Same wspomnienia przedzierały się do mojej głowy. Wakacje ubiegłego roku, kiedy ja i Mario spędziliśmy nad morzem. Byliśmy szczęśliwy jak nigdy. Nie widzieliśmy nikogo poza sobą… On i ja.
 - Przepraszam – odezwałam się. – Muszę iść, muszę się położyć.
 - Lena? – odezwał się Liam. – Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
 - Szczerze? – podeszłam do nich. – Od jutra mam jeden tydzień na podjęcie decyzji w sprawie Mario, a ja? Ja wciąż nie mam pojęcia, co mu powiem. Sama już nie wiem, co czuję… Nie oczekuję, że zrozumiecie, ale po prostu to jak boli… Udawało mi się, nie myślałam o nim tak długo… Nie czytałam gazet, nie wchodziłam na Internet ani też nie włączałam telewizora… Nie mam pojęcia, co z nim tak naprawdę jest! Nie mam pojęcia. I powiem ci, że czuję się fatalnie.

 Wzięłam chusteczki z półki i poszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Z kieszeni wyciągnęłam komórkę i zaczęłam przeglądać nasze wspólne zdjęcia, myśląc, że one w czymś mi pomogą. Lecz one tylko wywołały większy ból. Naprawdę chciałaby w końcu wrócić do Mario, żeby się do niego przytulić i powiedzieć jak bardzo go kocham, ale nie potrafię żyć z takim człowiekiem jakim jest. To nie dla mnie… to nie dla mnie.