Veronica, 14
grudnia 2012r.
Razem z Leną wysiadłam z autobusu i
kierowałyśmy się pod jakiś londyński stadion. Wciąż nie rozumiem, dlaczego
zgodziłam się z nią tutaj dzisiaj przyjść? Wolałabym obierać ziemniaki dla
całego wojska niż siedzieć niecałe dwie godziny i patrzeć na spoconych
chłopaków, biegających za piłką. Nuda!
– pomyślałam.
Zbliżałyśmy się do bramki, która prowadziła na
widownię. Zaczęłam zwalniać… Może jest jeszcze nadzieja, żeby zrezygnować z
tego. Popatrzyłam na Lenę, która z uśmiechem na twarzy zaczęła szukać w swojej
torbie biletów. Kiedy w końcu przeszliśmy przez bramkę wejściową, zatrzymałam
się i rzuciłam na kratownicę.
- Ja nie chcę iść, ja chcę do domu! – zaczęłam
wrzeszczeć na cały głos.
W tamtej chwili nie obchodziło mnie, że robię
sobie obciach i ludzie patrzą na mnie krzywo. Miałam nadzieję, że to da Lenie w
jakikolwiek sposób do myślenia i zabierze mnie np. do KFC.
- Vera nie rób cyrku i chodź – warknęła Lena i
mnie pociągnęła.
Oczywiście nie poddawałam się. Spróbowałam na
niej wersję ze wzrokiem bezdomnego pieska.
- Ja naprawdę nie chcę tam iść – starałam się,
żeby zadrgały mi wargi.
Lena wzięła głęboki wdech i z kieszeni
wyciągnęła telefon. Odwróciła się do mnie bokiem i wystukała jakiś numer, a po
chwili przyłożyła aparat do ucha.
- Yhy… - dziewczyna zaczęła rozmawiać z
nieznajomym, a ja odzyskałam nadzieje. – Tak, tak… Jesteśmy pod stadionem….
Super, pa.
Rozłączyła się i spojrzała na mnie.
- Zadzwoniłaś po taksówkę – zapytałam z
uśmiechem na twarzy.
- Nie – mruknęła.
Przewróciłam oczami i wróciłam do mojej
zabawy.
- Ja tam nie wejdę – znowu zaczęłam
wrzeszczeć. – Ja nie lubię oglądać meczy! Wolę sztukę – spojrzałam na nią kątem
oka, mając nadzieję, że w końcu się złamała, ale nic z tego, trzeba, to
kontynuować dalej. – Nawet się zgodzę na lekcje chemii z tobą, ale naprawdę nie
każ mi tam iść!
Po chwili usłyszałam, że ktoś odchrząka.
Przełknęłam ślinę i powoli zaczęłam odwracać głowę. Zobaczyłam za sobą
wysokiego, napakowanego ‘bodyguard’a’ z poważną miną.
- Jakiś problem? – zapytał swoim grubym
głosem.
Odebrało mi na chwilę mowę. Puściłam
kratownicę i przełknęłam jeszcze raz ślinę. Po chwili odezwałam się.
- Zgubiłam soczewkę! – pokazałam na ziemię i
od razu kucnęłam, chcąc pokazać mu, że z wielkim zaangażowaniem jej szukam. – Może
pan już odejść.
- Sebastian – odezwała się Lena. – Możesz ją
zabrać na nasze miejsca?
Podniosłam głowę i z miną ‘wtf’ spojrzałam na
swoją współlokatorkę.
- Znasz go? – szepnęłam i wskazałam na niego
palcem.
- Jasne! – uśmiechnęła się. – Jest to jeden z
ochroniarzy chłopaków.
- Zdrajca – mruknęłam i wstałam.
***
Lena, 14 grudnia 2012r.
Aż miło się
zrobiło, kiedy znowu mogłam patrzeć na moją ukochaną drużynę. Zrobiło mi się
ciepło, kiedy zobaczyłam gracza z numerem 10. Dawno nie widziałam go, muszę
powiedzieć, że coś się w nim zmieniło… Nie wiedziałam, co to jest, ale wiem, że
jest inne.
Dużo radości
sprawiła mi wizja dzisiejszej kolacji. Miałam nadzieję, że dostanę dzisiaj
miejsca obok dziewczyn, ale daj coś, żeby ci Marco załatwił. Na szczęście
miejsca mamy świetne i tutaj ma wielkie szczęście.
- Ale ty widzisz
tego arbitra! – Vera pokazała mi w stronę ławki gości zaraz po strzeleniu
bramki przez BvB – Ale koleś ma ADHD! Już go lubię!
Zmarszczyłam czoło
i popatrzyłam na nią jak na wariatkę… Chociaż nie, bo wariatką ona zawsze jest.
- Chodzi ci o
Kloppa? – zapytałam.
- Nie wiem jak mu
jest, no ten w czapce!
Popatrzyłam
jeszcze raz w tamtą stronę. Jedyną osobą w czapce był trener zespołu z Niemiec,
Klopp. Pokręciłam głową i schowałam twarz w ręce. Za jakie grzechy zabrałam
taką osobę na mecz? Tylko sobie wstydu narobiłam.
- Veronica, to
jest trener, nie arbiter! – mruknęłam w jej stronę.
- A nie jest to,
to samo? – spojrzała na mnie zdumiona.
- Niee… -
pokręciłam głową. – Posłuchaj arbiter to sędzia, taki koleś biegający za
piłkarzami z gwizdkiem a trener to trener.
- A kij ci w oko!
– krzyknęła. – To jest to samo.
Zacisnęłam pięści.
Jak ta dziewczyna doprowadza mnie do szału. Tak to ze mną jest. Nie potrafię
się dogadać z osobami, które nie mają bladego pojęcia o piłce nożnej.
Spojrzałam na Veronicę, która obżerała się popcornem… pominę już fakt, że nawet
się ze mną nie podzieliła.
- Ugh! Vera,
wytłumaczę ci małą różnicę między arbitrem a trenerem. Mam nadzieję, że
zrozumiesz. Sędzia to najczęściej idiota, a trener to super gość, ale zdarzają
się przypadki idiotyzmu nieuleczalnego.
Trzy godziny
później…
Założyłam na
siebie fioletową sukienkę ze srebrnym dekoltem. Do tego buty na obcasach, które
były wysadzane srebrnymi cekinami. W przedpokoju złapałam czarną skórzaną
kurtkę i kluczyki do mieszkania. Przejrzałam się w lusterku i wyszłam z domu.
Wyszłam przed kamienicę, gdzie czekał na mnie najlepszy przyjaciel Very.
Poprosiła go, żeby zawiózł mnie do restauracji…. A najlepiej, żeby mnie porzucił
na jakimś pustkowiu za to, że zabrałam ją na mecz.
- I jak było? –
zadał pytanie, kiedy byliśmy już w samochodzie. Zdziwiłam się, kiedy zadał
pytanie, bo nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. – Znam Veronicę wystarczająco
długo, żeby wiedzieć, że wszystko związane z piłką nożną jest ‘fee’. Na pewno
teraz będzie ci wytykać do końca życia, że zmarnowałaś jej cały dzień.
Popatrzyłam na
chłopaka i zobaczyłam jak się uśmiecha pod nosem. Najwyraźniej on już wiele
razy jej zmarnował takie dni.
- Mi się podobało
– odezwałam się. – Dawno nie byłam na meczu, chyba jakiś rok – zmarszczyłam
nos. – Zawsze miałam coś innego do roboty i po prostu stęskniłam się za tym
uczuciem. Kocham siedzieć na stadionie, tam gdzieś wśród tysięcy osób i cieszyć
się z wygranej drużyny, lub płakać z resztą z powodu porażki. Kocham ten
doping, kocham to uczucie, że wszyscy przez krótką chwilę możemy być rodziną…
Chłopak na mnie
popatrzył, a w jego oczach pojawiło się coś znajomego. On mnie rozumiał, on
również zna to uczucie, o którym powiedziałam. Lecz dlaczego Veronica nigdy nie
narzekała na niego? Mi zawsze wytyka, to, że kocham piłkę nożną.
- Grasz? –
zapytałam.
- Grałem – tym
razem jego uśmiech był delikatniejszy. – Kiedy mieszkałem jeszcze w Brighton,
mój ojciec był moim trenerem. Po jego wypadku zrezygnowałem. Nie chciałem mieć
z tym sportem nic wspólnego, za bardzo mi go przypominał…
- Ten tatuaż –
kiwnęłam na jego nadgarstek. – „Nie poddawaj się”…
- Mój ojciec
zawsze tak do mnie mówił – uśmiechnął się, patrząc na niego. – Lena, ja się nie
poddałem… Postanowiłem poszukać czegoś nowego, nowej drogi w życiu… Czym była
fotografia. Ojciec nie lubił jak podczas treningów, żeby skupić się na
ćwiczeniach, wolałem bawić się aparatem w telefonie.
Nie wiem,
dlaczego, ale złapałam za jego dłoń. Kiedy popatrzył na mnie, uśmiechnęłam się.
Był niesamowitą osobą, i teraz rozumiem, dlaczego Veronica się z nim przyjaźni.
Taki przyjaciel to skarb.
- Jesteśmy na
miejscu – powiedział.
Rozejrzałam się po
parkingu. Faktycznie, byliśmy już na miejscu. Nachyliłam się nad nim i
pocałowałam go w policzek. Zauważyłam, że się zarumienił. Ach, uwielbiam to.
- Powiem ci, że to
było najmilsze 30 min w tym tygodniu… - uśmiechnęłam się.
Chłopak pokręcił z
uśmiechem na twarzy głową i wygonił mnie z samochodu. Na moje nieszczęście było
cholernie zimno, podobno od jutra ma padać śnieg, więc nie ma co się dziwić…
przecież połowa grudnia jest. Otworzyłam drzwi restauracji i podeszłam do
recepcjonistki.
- Dzień dobry,
nazywam się Lena Piszczek.
- Witam panią –
wzięła menu i podeszła do mnie. – Już czekają na panią.
Pokiwałam głową i
ruszyłam za kobietą. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy przytulę do
chłopaków. Tak długo ich nie widziałam. Nie wiem jak ja sobie poradzę, kiedy
pojadę na studia.. albo któryś z nich zmieni klub. Weszłyśmy na salę, gdzie
przy eleganckim stoliku siedziała cała reszta. Zatrzymałam się w miejscu i
uśmiechnęłam, a łzy napłynęły mi do oczu.
Pierwszy zauważył
mnie Kuba, który na mój widok się skrzywił.
- Jak zawsze
spóźniona – rzucił i zaraz wstał. – A myślałem, że będzie miło.
Pokazałam mu
język, a on odwdzięczył mi się tym samym.
- W taki razie
wyjdę i nie dostaniesz mojego prezentu -
poruszałam swoimi brwiami.
- Nie, nie –
pokręcił głową. – Jak już przyszłaś, to zostań. Szkoda paliwa na ciebie.
- Jesteś tego
pewien? – podeszłam bliżej.
Kątem oka
widziałam jak reszta się zaczyna nudzić. Na pewno chcieliby już się ze mną
przywitać, albo chociaż zabrać się za jedzenie. No tak, chłopaki przecież
dzisiaj za dużo nie zjedli, a jeszcze są po meczu.
Spojrzałam na
Kubę, który zagryzłam wargę jakby się zastanawiał, co zrobić. Po chwili pokiwał
twierdząco głową, a ja rzuciłam mu się na szyję.
- Wszystkiego
najlepszego Kubuś! – zaczęłam go całować po policzkach, na co on się krzywił.
- Pomocy! – zaczął
krzyczeć. – Niech ktoś zabierze tą wariatkę ode mnie! I zabierze od niej mój
prezent! Proszę!
Odsunęłam się od
niego i zrobiłam smutną minkę. Dałam mu zapakowany w żółto-czarny papier
prezent, ale zastrzegłam, żeby otworzył go dopiero jutro w samolocie. Wiem, że
on zawsze mnie nie słucha, ale tym razem dla mnie to bardzo ważne, a on chyba
zrozumiał.
Podbiegłam do
reszty i zaczęłam się witać z każdym z osobna. Nawet Ewa zapomniała o ostatniej
wpadce. A mój kuzyn jest cały i zdrowy. Usiadłam pomiędzy nim i Robertem, który
cały czas dotykał materiału mojej sukienki. Ten chłopak jest chyba niewyżyty.
- Powiecie mi, co
u was? – zapytałam.
- A co chcesz
wiedzieć? – zapytał Robert z flirciarskim uśmieszkiem.
- Przypominam ci,
że twoja narzeczona siedzi obok – szepnęłam znowu na tyle głośno, że wszyscy
usłyszeli, a Robert zarumienił. – Co tam u dziewczynek?
- Powiem ci –
odezwał się Kuba z ‘bananem’ na ustach. – W końcu wracają na dobrą drogę…
Nie wierzę, co to za gnida! – pomyślałam.
Prowokuje mnie nawet w miejscu publicznym. Och, gdybyśmy byli u siebie, to na
pewno już leżeli byśmy na ziemi, bijąc się poduszkami. U naszej dwójki tak wygląda okazywanie uczuć. W tym momencie,
to nawet nie byłam w stanie go kopnąć pod stołem… siedział za daleko.
- Doprawdy? – w
końcu się odezwałam. – A ja myślałam, że one już dawno to zrobiły… kiedy
pojechałeś na obóz.
Uśmiechnęłam się,
doliczając sobie punkt. Ten tylko prychnął i zajął się swoją kolacją.
Oczywiście, dobrze wiem, że za jakiś czas znowu się zacznie ze mną droczyć, ale
mi to nie przeszkadza. Z nikim tego nie robiłam prawie od trzech tygodni. Muszę
to w końcu nadrobić.
Kiedy impreza
zbliżała się do końca, zrobiło mi się przykro. Wiedziałam, że dopiero zobaczymy
się we Wigilię… a nawet nie z wszystkimi, ponieważ tylko Łukasz będzie
obchodzić w tym roku Boże Narodzenie w Niemczech. Oczywiście, przyjedzie tam
nasza rodzina. Te święta są jedynym czasem, kiedy możemy się spotkać z
wszystkimi naszymi bliskimi.
Po wyjściu z
restauracji Łukasz zaczął nalegać, żebym zgodziła się na podwózkę. Po tym jak
Ewa na mnie spojrzała nie miałam innego wyjścia… tak, wciąż mnie przeraża. Ci w
ogóle mają szczęście, bo mogą jeździć tak wygodnymi limuzynami, a ja wszędzie
muszę jeździć autobusami.
Nie miałam ochoty
stąd wychodzić, ale nie chciałam ich zatrzymywać. Jestem pewna, że Agata ma w
planach urządzić Kubie ciekawą urodzinową noc. Pożegnałam się i wysiadłam z
pojazdu. W ostatniej chwili zatrzymałam się i spojrzałam do środka.
- Kuba, jedno
pytanie – wyszczerzyłam się. – Jak to jest być starym dziadem?
- Trzymajcie mnie!
– warknął, a ja z uśmiechem się wycofałam.
Uznaję ten dzień
za udany. Weszłam do mieszkania i po cichu skierowałam się do swojego pokoju.
Nie wiem, dlaczego, ale coś mnie skusiło, żeby zajrzeć do pokoju Veroniki.
Otworzyłam drzwi, tak, że blade światło wpadło do jej sypialni. Zobaczyłam, że
na łóżku leży ona przytulona do jakiegoś chłopaka. Nie zdążyłam zobaczyć jego
twarzy, ponieważ dostałam SMS’a.
Cholera! –
pomyślałam, bo nie wyciszyłam telefonu. Wycofałam się z pokoju i odczytałam
wiadomość.
Zabiję Cię za to zdjęcie ~Kuba
Wiedziałam, że nie
wytrzyma z otwarciem prezentu do jutra… przecież to Kuba! Uśmiechnęłam się na
wspomnienie zdjęcia, które mu wręczyłam. To jedyne, gdzie jesteśmy tylko we
dwójkę. Małym uchyłkiem jest, to że podczas jego robienia Kuba spał sobie
smacznie z otwartą buzią.